Zaczęło się zupełnie niepozornie. Przeczytałam artykuł w GW o Marie Kondo. Wstrząsająca dla mnie była rada, żeby wyrzucić książki i zdjęcia. Pierwsza myśl to "co za głupia baba", "tak nie szanować książek?" , potem jeszcze było dziękowanie skarpetkom za to jak służyły mi w ciągu dnia i kilka innych dość kontrowersyjnych porad. Co by nie mówić zaczęłam szukać tej książki z czystej ciekawości. Na wakacje lekka lektura jest wskazana.
Cóż teraz po przeczytani w całości "Magii Sprzątania" mogę tylko stwierdzić, że osoba pisząca artykuł, albo nie czytała książki, albo ma zupełnie inne podejście do życia niż ja i inaczej rozumie słowa autorki.
Pierwsze i najważniejsze co podoba mi się w tej książce, czy raczej podejściu do życia, mieszkania itp... to otaczanie się tylko tymi przedmiotami, które wzbudzają w nas pozytywne uczucia. Rzeczy mają dla nas coś znaczyć, a nie być obojętnymi, czy wręcz nielubianymi.
Jako człowiek o naturze zbieracza, mam wielki problem z wyrzucaniem. Zawsze z tyłu głowy jest lampka, z napisem "przyda się kiedyś". Niestety prawda jest taka, że albo nie przydaje się nigdy, albo jak szukam, to akurat tak się zapodzieje, że i tak muszę kupić nowe.
Co z tymi książkami?
Spora cześć moich znajomych podobnie jak jak ma zakorzeniony "szacunek" do słowa pisanego, a do książek w szczególności. Piękne to i chwalebne. Tylko kiedy siedzę przed moją biblioteczką z kolejną nową książką w ręce i zastawiam się gdzie ją upchnąć nachodzi mnie jedna myśl, czy encyklopedia z lat 70 składająca się z 8 tomów jest mi potrzebna do życia? Mam całą masę książek do elektromechaniki z których uczył się jeszcze mój ojciec, mam książki które przeczytałam raz i wiem, że na pewno do nich nie wrócę bo, są nudne lub wzbudzają tak niepozytywne uczucia, że tylko się pociąć itp... Wykazuję się jednak pewną konsekwencją, każdą książkę którą kupiłam również przeczytałam. To, że mi się na przykład nie spodobała to już inna sprawa.
Cel mój na najbliższe miesiące - pozbyć się książek, których nie lubię, dubletów, książek "odziedziczonych" po kimś, które mi się do niczego nie przydadzą.
Co z ubraniami?
Autorka radzi żeby wszystkie ubrania zgromadzić w jednym miejscu i każde brać do ręki i dotykając je decydować czy je lubimy czy nie. I znowu jak pomyślę ile mam takich ubrań "ciepłe to zostawię na zimę", a jak już przyjdzie ta zima to nie noszę, bo gryzie, bo niewygodne, bo kurtka robi się na nim za ciasna.
Co z pamiątkami?
Byłam sobie kiedyś w Krynicy "u wód", piłam wody lecznicze w specjalnych kubeczkach. Oczywiście wracają do domu zakupiłam pamiątkę. Najszpetniejszego kota jakiego w życiu widziałam, który jest kubeczkiem do picia owych leczniczych wód, a pije się z ogona owego kota. Wód nie piję, kota wstyd ludziom pokazać, przy kolejnej przeprowadzce kot stracił ucho. I tak stoi sobie owa szpetota, miejsce zajmuje i w zasadzie tylko mnie wkurza. No ale przecież pamiątka.
Trzymam również rysunki mojego dziecka. Jest tego cała teczka. Pół teczki to kolejne wprawki w rysowaniu samochodów, a drugie pół to portrety rodzinne. Cóż ... kiedy moja mam wyjęła moje rysunki, nie czułam wzruszenia, zniechęcanie czy wstydu też nie - byłby mi obojętne. Czy jest potrzeba je wszystkie trzymać?
I tak Marie kolejno wymienia punktu "zapalne" bałaganu w naszym domu. Mogę tylko co jakiś czas pokiwać głową i zgodzić się z nią.
Co zaś z dziękowaniem rzeczom?
Może się to wydawać śmieszne. I w zasadzie dla mnie jest.
Uświadomiłam sobie jednak, ze autorka pisze do ludzi nastawionych na konsumpcjonizm, którzy w zasadzie nie szanują rzeczy. I logiczne wydaje się, żeby przed wyrzuceniem rzeczy uświadomić sobie, że dana rzecz była po coś kupiona, że jeżeli jej nie używaliśmy to nie była nam potrzebna i nie warto w przyszłości kupować jej ponownie. Wydaje mi się, że w dużej mierze chodzi o to, żeby kiedy już w końcu zdecydujemy się coś wyrzucić nie robić tego bezrefleksyjnie.
Nie jestem pewna czy potrafię się zastosować się do wszystkich zasad. Nie wiem na ile uda mi się "posprzątać" według jej zasad. Jedno jest pewne, że "filozofia" otaczania się przedmiotami, które lubię bardzo mi się podoba, podobnie jak uświadomienie sobie, że wiele rzeczy które mam nie są mi do niczego potrzebne.
Porządki trwają, przeniosą się one również na bloga. Nagle sobie uświadomiła, że powstał on bo miał mi sprawiać przyjemność, miał być rozrywką, a nie praca na pełen etat i próbą udowadniania innym, że nie jestem wielbłądem.
Mam wrażenie, że jestem w jednym z punktów zwrotnych. Zmienia się moje życie zarówno prywatne jak i zawodowe, zmienia się moje podejście do blogowania i istnienia "w sieci". Książka, akurat trafiła w dobry moment i dodatkowo zmotywowała mnie do działania.