Quantcast
Channel: Sroka o....
Viewing all 2340 articles
Browse latest View live

Tup, Tup i Bęc!

$
0
0
Kolejna seria książek Jo Lodge. Kolejna świetna zabawa z jednym małym ale... konieczna jest kontrola nad dziecięciem, bo może w szale zabawy powyrywać części "napędzające" ;) .
Nie ma się co szeroko rozpisywać. Fajna książka, z "odgłosami" paszczą :D.
Autor: Lodge Jo
Wydawnictwo: OLESIEJUK

Książki możecie kupić TUTAJ<>TUTAJ

Książkę do recenzji dostarczyło  






http://www.nieprzeczytane.pl/

Magia Pixie

$
0
0
Niby nie szukam już podkładu mineralnego bo mam, niby nie jest mi potrzeby kolejny, a jednak ciągnie mnie  by sprawdzić, czy nadal to co testowałam już jakiś czas temu nadal mi nie pasuje.
Zmieniła się moja cera, zmienia się sposób pielęgnacji, zmieniło się podejście o minerałów i do ich aplikacji.
O minerałach, o podkładach mineralnych zaczęłam myśleć jak o czymś co ma stworzyć na co dzień make-up no make-up, co ma dopasować się do stanu mojej skóry, do rodzaju pielęgnacji. Czyli myślę o nich jak o kosmetykach wielofunkcyjnych i  całkowicie podporządkowanym mnie.
Ja nie chcę zastanawiać się nad tym jak przygotować skórę pod aplikację.

Z taką oto filozofią przystąpiłam do testowania trzech produktów od Pixi.
Podkład Podkład mineralny ze złotem Minerals Love Botanicals, Immediate Beauty Powder puder rozświetlająco-modelujący, Róż mineralny My Secret Mineral Rouge Powder, o żadnym z tych produktów nie mogę w zasadzie powiedzieć złego słowa i jestem tym bardzo, bardzo zaskoczona.

Podkład mineralny ze złotem Minerals Love Botanicals

Bardzo dziwny podkład, który im mniej przygotowujmy skórę na jego przyjęcie tym lepiej wygląda. Najlepiej prezentuje się na skórze w która wchłonęło się już wszystko co wchłonąć się miało. Im więcej pozostałości po kosmetykach pielęgnacyjnych tym trudniejsza jest aplikacja i gorszy efekt końcowy.  Co tu mówić podkład potrafi się po prostu zważyć na niewchłoniętym kremie.
Jednak jeżeli skóra jest "sucha" daje bardzo naturalne wykończenie, ani mat, ani błysk, coś jakby satyna, ale też nie do końca. Nie jest mocno kryjący, ale krycie daje się stopniować. Nie polecam nakładania go na mokro, bo robi plamy.

Przyjemny w noszeniu, nie podkreśla suchych skórek, nie ściąga skóry nie daje uczucia maski. Nie ma dla niego znaczenia czy skóra się przetłuszcza, czy pozostaje sucha i to jego kolejna ciekawa cecha. Myślę, że to jeden z tych podkładów który bardzo dobrze sprawdzi się do cer mieszanych.
Jedyną jego wadą jest słabe współpracowanie ze skórą z nałożonym filtrem przeciwsłonecznym, czy to mineralnych czy chemicznym.

Immediate Beauty Powder puder rozświetlająco-modelujący


To chyba aktualnie mój najulubieńszy rozświetlacz - mam wersję Moon Kissed. W zależności od nałożonej ilości może dyskretnie rozświetlać lub tworzyć piękną taflę. Zmieszany z moim sypkim korektorem pod oczy pięknie rozświetla strefę pod oczami.
Zmieszany z podkładem mineralnym, który był absolutnym matem daje świetne naturalne wykończenie.
Stosuję go również jako bazę pod cienie mineralne, rozświetlacz kącików oka, rozświetlacz pod łuk brwiowy, ba nałożony na mokro często staje się "najzwyklejszym" cieniem do powiek. To jest fantastyczny kosmetyk wielozadaniowy.
    
Jest piękny, po prostu piękny.  

Na deser zaś zostawiłam coś w czym zakochałam się jak było tylko małą próbką.

My Secret Mineral Rouge Powder


Chodzi nie tylko o sam róż, chodzi o ten konkretny kolor - Innocence. Jest to tak fantastyczny kolor, że wiedziałam, że muszę go mieć. Lekko przygaszony, szarawy jakby mleczny róż, w którym przebija się żywa nuta. Daje piękne naturalne wykończenie i podbija świeżość skóry. Producent pisze, że jest matowy z lekką satyną i tak jest w istocie. Wybacza błędy w nałożeniu, nie robi różowych babuszkowych policzków, świetnie wygląda i na bardzo jasnej cerze jaki i na ciemniejszej.
Aplikuje się bardzo dobrze, ładnie się blenduje, absolutnie cudownie wtapia się w podkład czy to mineralny czy płynny. Trzyma się kilka godzin, w czasie których lekko blednie, a nie ściera się tworząc plamy. Dobra przyznam się nawet gdyby w noszeniu nie był taki fajny to i tak bym mu to wybaczyła bo kolor jest absolutnie przepiękny!!!!

Oczywiście wszystkie te cudowności kupicie na stronie producent o TUTAJ<>TUTAJ

ps. małą wadą tych kosmetyków jest opakowanie. Piękne, czarne, matowe i straszliwie się palcujące - znaczy nakrętka jest taka ;)  

Bionigree, Serum oczyszczające do skóry głowy

$
0
0
Do kosmetyków specjalizujących się w jednej "dziedzinie" czy w jednej "partii" naszego ciała podchodzę z dużą rezerwą. Najczęściej jest to wyciąganie kasy z naszej kieszeni pod płaszczykiem pomagania na wyselekcjonowane problemy. Nie mam co ukrywać, do tego serum też tak pochodziłam. Jak do tej pory używałam do oczyszczania skóry głowy peelingu enzymatycznego i to mi wystarczało. Nie szukałam niczego innego. Bo niby po co?

Kiedy marka bionigree zaproponowała mi test tego serum pomyślałam Ok, jest szansa aby porównać działanie takiego "specjalistycznego" preparatu z moim peelingiem enzymatycznym.

Jak wygląda skład? 

SKŁADAqua, Potassium Oleate, Potassium Cocate, Glycerin, Potassium Citrate, Citric Acid, Ethyl Linolenate, Ethyl Linoleate, Ethyl Oleate, Ethyl Palmitate, Ethyl Stearate, Ethyl Alcohol, Menthol, Bilberry Fruit Extract, Sugar Cane Extract, Orange Fruit Extract, Lemon Fruit Extract, Sugar Maple Extract, Rosmarinus Officinalis Oil, Parfum.

Bazą tego serum jest mydło kastylijskie, dodatkiem są kwasy AHA i ekstrakty owocowe. Skład co tu mówić jest bardzo ładny. Brak "typowych" konserwantów sprawia, ze serum ma krótki termin przydatności do użycia i to też jest plus.

Jak wygląda stosowanie?

Serum jest bardzo wodniste. Nie da się go dobrze rozprowadzić samymi rękami, nasączanie wacika i wcieranie w skórę głowy generuje spore straty produktu. Ja wybrałam gąbkę celulozową. Plus konsystencji jest taki, że serum aplikuje się dobrze i bezproblemowo.
Produkt nałożony na skórę głowy można trzymać od 30 minut do kilku godzin, producent sugeruje, że może to być i cała noc.  U mnie 40-50 to optymalny czas. Może i trzymałabym dłużej, ale dodatek mentolu do składu sprawił, że czuć mrowienie i chłodzenie, którego ja dłużej niż te 50 minut wytrzymać nie mogę. To jest oczywiście bardzo indywidualna sprawa, ja generalnie nie lubię mentolu w kosmetykach, nawet tych do stóp.

Co robi to serum?

Serum faktycznie bardzo dobrze oczyszcza skórę głowy. Odczucie czystości  jest "podbite" przez dodatek metolu - "chłodniejsza" głowa :).  Skóra jest czysta i to jest najważniejsze, zdecydowanie mniej się przetłuszcza i "brudzi". Włosy są świetnie "odbite", podniesione, nawet po kilku myciach efekt jest widoczny.
Jeżeli po tym peelingu nałożymy maseczkę lub zrobimy wcierkę zauważyły w zasadzie od razu różnicę porównując efekty z i bez oczyszczonej w ten sposób skóry. To potwierdza moją tezę o tym, że serum faktycznie oczyszcza.

A porównując do peelingu enzymatycznego?

Stosowałam do tej pory peelingi na bazie kwasów. Sprawdzały się bardzo dobrze, w zasadzie powiedziałabym, że porównywalnie, ale ... Problemem była aplikacja lub wydajność, w zależności od peelingu. Kremowa konsystencja trochę utrudniała równomierną aplikację, konsystencja żelowa była przede wszystkim niewydajna cenowo. Peelingi enzymatyczne te kremowe w dodatkach miały zazwyczaj jakieś oleje czy inne emolienty, które nie koniecznie współgrały z włosami to mi nie zawsze pasowało. W przypadku tego produktu takich problemów nie ma.


Jakie są wady?

Wadą jest pipeta. W instrukcji opis dozowania nakazuje nabrać na całą głowę 1-2 pipety. Ilość płynu jaka nabiera się jednorazowo jest tak śmiesznie mała, że nie dałabym rady dwoma takimi dozami nasmarować głowy. Lepsza byłaby pompka. Poza tą jedna niedogodnością, natury raczej technicznej ja wad nie widzę.

Serum jest wydajne, dobrze oczyszcza, nie ma problemu z jego rozprowadzaniem.

Jeżeli poszukujecie peelingu, jeżeli te enzymatyczne do twarzy nie bardzo się u Was sprawdzają, jeżeli macie problem z przetłuszczaniem, oczyszczaniem itp... warto pomyśleć o tym produkcie. Tym razem obietnice producenta nie są bajką.

Strona producenta KLIK<>KLIK

Kubeczek menstruacyjny czyli najtrudniejszy pierwszy krok

$
0
0
W zasadzie to chyba tytuł tego wpisu powinien brzmieć tylko krowa nie zmienia zdania. O kubeczku menstruacyjnym wiem chyba od dziesięciu lat, jak nie dłużej. Jak zawsze w takich przypadkach przy pierwszych informacjach o tym wynalazku wydawał mi się on mega dziwactwem. Im więcej się o nim mówiło, tym ja więcej szukałam o nim informacji. I tak oto po dziesięć latach stałam się użytkowniczką.

Największym problemem jest przełamanie psychicznej blokady. I chyba powie Wam to każda osoba, która użytkuje kubeczek. Pomysł włożenia w siebie tego czegoś tak wielkiego, bo tak myślimy na początku jest po prostu mocno kontrowersyjny. Potem pojawiają się obawy, nazwałbym je higieniczne.

Zacznijmy jednak od początku. Podstawą jest dobranie kubeczka. Jest kilka firm produkujących te produkty, jest kilka rodzajów tych kubeczków, ba jest kilka rozmiarów tych kubeczków. Moje pierwsze dwa podejścia skończyły się fiaskiem, właśnie dlatego, że kubeczek miałam źle dobrany. Na końcu tego postu podam wam link do filmików o tym jak dobierać kubeczek, oraz kontakt do osoby, która jest w stanie Wam poradzić to i owo. 
Z mojego punku widzenia najczęściej same sobie dobieramy lub dobierają dla nas za duże kubeczki i nie jest to do końca nasza wina. Dlatego polecam też kontakt z osobą, która się na tym zna, żeby już na starcie się nie zniechęcić.

Po drugie umiejętna aplikacja. Kubeczek trzeba dobrze złożyć. Metod składania kubeczka jest sporo w sieci, na pewno traficie na coś co Wam będzie odpowiadało. Kubeczek zaaplikowany do pochwy ma się w niej rozłożyć i zassać. Tak dobrze czytacie. Tworzy on jakby szczelny korek. Przy czym nasz korek jest wklęsły i w tej wklęsłości zbiera się krew. Większym problemem może okazać się wyjęcie kubeczka niż jego założenie. Ważne jest, żeby go nie szarpać, tylko ścisnąć u podstawy, żeby mógł się odessać i dopiero delikatnie wyciągamy.
Higiena i bezpieczeństwo
Oto dwa kolejne powody dla których ten kubeczek wydaje się nam taki straszny.
  • Kubeczek wykonany jest z silikonu medycznego - są wersje niesilikonowe, ja się z nimi nie zetknęłam. Jest to silikon najczystszy z możliwych  i najbardziej neutralny dla organizmu. 
  • Kubeczek możemy zakładać nawet na 12 godzin. Czyli wizja tego, że co chwila na zakupach lądujemy w szalecie miejskim i latamy z kubeczkiem do kranu w mało higienicznych warunkach w zasadzie odchodzi w niebyt. 
  • Kubeczek jest gładki, nie wchłania wilgoci , a materiał z którego jest wykonany nie wchodzi w żadne reakcje. Dlatego nie powoduje zmian pH i nie powoduje infekcji. 
Użytkowanie
Jest ciężko ... na początku. Nauczenie się aplikacji wymaga praktyki i tu moja rada spróbujcie na początek na "sucho" czyli nie mając okresu. Zakładacie, próbujecie, przymierzacie, chodzicie i sprawdzacie. Wystarczą 2-3 dni, żeby się przyzwyczaić i oswoić stres. Jeżeli poćwiczycie, to w czasie okresu stres będzie mniejszy, a komfort użytkowania większy.
Kubeczek podczas noszenia nie jest wyczuwalny. Jeżeli jednak go czujecie to jest on źle założony.
Jeżeli kubeczek jest dobrze założony nic nie przecieka. Podczas pierwszych aplikacji warto się zabezpieczyć choćby wkładką, od tak dla pewności i dla komfortu własnego.
Przy każdym kolejnym użytkowaniu jest tylko lepiej. A świadomość, że nie musicie już kupować podpasek czy tamponów jest świetna. Kubeczek można stosować również w nocy.
Myślę co jeszcze powinnam napisać, żeby przekonać Was do kubeczka i co mnie zastanawiało. To już kolejny dzień w którym coś dopisuję.

Wiem!
Przed pierwszym założeniem podczas okresu kubeczek należy wygotować. Podczas okresu po prostu myjemy go pod bieżącą wodą i zakładamy. Po okresie ponownie wygotowujemy kubeczek i wkładamy do woreczka załączonego do opakowania.
Wychodzi z tego dopisywania post gigant. Ja mam kubeczek Lunette. Jest świetny i nawet jeżeli chciałabym go porównać z tymi wcześniejszymi "niewypałami" to raczej nie powinnam bo były źle dobrane. Jedno co mogę napisać to ten kubeczek jest bardziej elastyczny i miękki. Największy problem miałam z jego brzegiem, wydawał mi się strasznie twardy, kiedy jednak znalazłam sposób na jego złożenie nie mam już żadnych problemów. Nie czuć go podczas noszenie, nie przecieka, nie mam problemów z tym, że właśnie oto jestem na zakupach, a nie ma w okolicy toalety.

Ja jestem bardzo zadowolona! Chyba nawet trochę żałuję, że dopiero teraz dałam mu szansę.

Teraz linki
Dystrybutorem mojego kubeczka jest BetterLand KLIK<>KLIK. Ponieważ dystrybucją (nie tylko Lunette) zajmują się 6 lat nie ma problemu, żeby zasięgnąć u nich porady odnośnie tego jaki kubeczek wybrać.
Kontakt do osoby zajmującej się poradami - Małgorzaty Jackowskiej - Poloch: biuro@drogeria-ekologiczna.pl

Jak wybrać kubeczek KLIK<>KLIK
Jak założyć kubeczek KLIK<>KLIK
Link do filmików o kubeczka KLIK<>KLIK

Jeżeli macie jakiekolwiek pytania piszcie śmiało w komentarzach postaram się na nie odpowiedzieć.

    Ada Bambini, Naukowczyni

    $
    0
    0
    Mam to szczęście, że zostałam wychowana przez ludzi którzy nigdy nie powiedzieli mi, że czegoś nie mogę bo ... jestem dziewczynką/kobietą. Ba utwierdzali mnie w przekonaniu, że jak się będę starać to mogę wszystko. Nie wychowywali mnie na dziewczynkę oni wychowywali mnie na człowieka.
    Otoczenie w jakim dorastałam sprawiło, że niejako w mojej dziecięcej świadomości nie istniał podział na męskie i żeńskie. Strzelałam z łuku, bawiłam się kolejką, jeździłam z dziadkiem na ryby, miałam własną wędkę, sprzedawałam z babcią pomidory, robiłam z mamą makaron, czytałam Tytusa, Romka i Atomka i tuliłam do snu lalki. I przenigdy nie przeszkadzało mi, że księżniczką jest dziewczynka i jest ona ratowana przez chłopca.
    Zawsze interesowały mnie same przygody niż to kto je ma. Pewnie dlatego będąc dzieckiem chciałam być Kmicicem, który wysadza działa wroga i nigdy nikt mi nie powiedział, że nie mogę.
    I przyznać muszę ze wstydem, hmmm choć nie nie wstydzę się tego, że ta dziecięca naiwność zawsze do mnie wraca kiedy mam okazję czytać fajną książkę dla dzieci. Nigdy nie doszukuję się w niej podtekstów, ukrytych schematów, walki płci czy dyskryminacji.
    Tak też było z tą cudowną książką.
    Czytając ją bawiłam się przednie. Czując po każdej stronie, że jest o mnie, o moim synu, o mojej córce. Tą Adą byłam ja, jest nią mój syn i wiem, wiem to na pewno, że moja córka zaraz nią też będzie.
    Tę książkę powinni przeczytać ludzie którzy planują mieć dzieci, powinni ją przeczytać ci, którzy mają w domu niemowlaki,ona uświadomi im co ich czeka. A czeka ich ciekawość. Ciekawość dziecięca, pęd do wiedzy, pęd do wiadomości i informacji.
    Rycerz podczas lektury zakrzykiwał co chwila "O! To tak jak Ja!" i śmiał się, śmiał z tego że wszystkie dzieci są takie same CIEKAWE ŚWIATA.
    Po kilkukrotnym przeczytaniu przypadkiem trafiłam na ostatnią stronę. Zapomnianą taką, której w zasadzie nikt nie czyta. I ... poczułam się lekko oszukana.
    I wszystko, wszystko mi się podobało. I tekst i rymy i ilustracje i kolory i zagadka, tylko nie "posłowie" Autorki. Nie ośmieliłam się przeczytać tego tekstu Rycerzowi, bo wiem i mam tę pewność, że zapytałby "a chłopaki? oni nie są ciekawi?". Przyznaję się, że zaczynam być zmęczona książkami z ukrytymi przesłaniami. Oczywiście nie przeczę, że tematy są ważne i warte rozpatrywania tylko może nie przez 3 letnie dzieci. Czasami mam wrażenie, że we współczesnym świecie coraz rzadziej pozwalamy być dzieciom dziećmi i zbyt mocno próbujemy traktować ich jak dorosłych.

    Nie zmienia to faktu, że książka jest świetna i bardzo zabawna.

    Autor: Andrea Beaty,
    Ilustrator: David Roberts
    Wydawnictwo: Kinderkulka

    Czy w Alkeme jest alchemia?

    $
    0
    0
    Czy ktoś z Was nie znam marki Momme? Gościła u mnie na blogu wielokrotnie i ani razu nie zaliczyła u nas wtopy. Tym razem mam Momme ale dla dorosłych czyli Alkeme.

    Przede wszystkim to co się rzuca w oczy to piękna szata graficzna.Wszystkie cztery linie, są po prostu pięknie wyglądającymi kusicielami. Jednak jak wiemy nie o wygląd nam chodzi.
    Ja postanowiłam wypróbować całą linię Snow White czyli Spotless (r)evolution, Wake-up shot i Wonderful glow. Potem jednak przyszło mi do głowy, że przecież nie mam nic pod oczy więc dorzuciłam Better than botox.

    Linia Snow White to seria wybielająca. Ponieważ wiele z Was pyta  o preparaty wybielające to był mój pierwszy wybór. Jak do tej pory nie spotkałam się z naturalnym preparatem na tyle wybielającym, żebym była z tego zadowolona. Alkeme postawiło sobie poprzeczkę bardzo wysoko opisując produkty na swojej stronie.
    I teraz ja jak Pani Gadżet w pewniej reklamie mówię "Sprawdzam!" ;)

    Wonderful glow czyli Neurokosmetyczne serum rozjaśniające

     Nazwa Neurokosmetyczne jest trochę przerażająca, jako dyslektyk czytałam kilkukrotnie czy aby nie neurotoksyczne ;) .
    Ale, ale ... najważniejsze czyli  
    SKŁADAqua, Glycerin, Isoamyl Cocoate, Orbignya Oleifera (Babassu) Seed Oil, Oryza Sativa (Rice) Bran Oil, Glyceryl Stearate Citrate, Glyceryl Stearate, Benzyl Alcohol, Saccharide Isomerate, Hydrolyzed Verbascum Thapsus Flower, Lysolecithin, Terminalia Ferdinandiana (Kakadu Plum) Fruit Extract, Sclerotium Gum, Panax Notoginseng Root Extract, Gastrodia Elata Root Extract, Poria Cocos Extract, Glycyrrhiza Uralensis (Licorice) Root Extract, Panax Ginseng Root Extract, Carthahus Tinctorius Flower Extract, Salvia Miltiorrhiza Root Extract, Xanthan Gum, Tocopherol, Paeonia Suffruticisa Root Extract, Pullulan, Scutellaria Baicalensis Root Extract, Ribose, Lycium Chinese Fruit Extract, Helianthus Annuus (Sunflower) Seed Oil, Propanodiol, Tetrasodium Glutamate Diacetate, Dehydroacetic Acid, Parfum, Citral, Citronellol, Geraniol, Limonene, Linalool.
    Serum napakowane przedziwnymi substancjami o których słyszałam jakiś czas temu, ale nie miałam okazji spotkać się z nimi oko w oko. Większość tych substancji poza działaniem wybielającym ma chronić przed promieniowanie UV czy zapobiegać powstawaniu nowych przebarwień. I to jest moim zdaniem najskuteczniejsza droga w walce z przebarwieniami. Nie tylko usuwanie starych, ale i zapobieganie nowym.
    Wracając jednak do samego serum. Jest lekkie, powiedziałabym satynowe. Rozprowadza się z przyjemnym poślizgiem, wchłania momentalnie i nie pozostawia tłustej warstwy. Do tego wszystkiego delikatnie, lekko cytrusowo pachnie. I działa.
    Tak działa, ale żeby zobaczyć efekty potrzebny jest czas.Pierwsze efekty pojawiły się po około dwóch tygodniach. Przebarwienia lekko się rozjaśniły, zrobiły się bardziej hmmm pomarańczowe? Po kolejnych dwóch tygodniach najsłabsze przebarwienia pozostawiły po sobie tylko "szarawy" cień. Cera jest bardziej rozjaśniona, a koloryt prawie wyrównany. Przebarwienia z którym walczę od lat, a które wracają zawsze po lecie też są rozjaśnione. Czy te największe ciemne plamy pójdą w niepamięć? Nie sądzę. Jeżeli nie dały im rady retinoidy pozostaje tylko laser i nie mam się co w tym względzie oszukiwać.
    Serum jest na prawdę bardzo dobre, ale wymaga regularności i moim zdaniem konieczna jest codzienna ochrona przed UV.
    To serum stosowałam w różnych konfiguracja, ale najlepiej sprawdzało się na dzień.

    Spotless (r)evolution czyli 24-godzinny krem rozjaśniający

    Krem pachnie podobnie jak cała seria lekko i cytrusowo. Podobnie jak serum skład jest przebogaty w składniki aktywne. I co tu mówić krem podbija działanie serum, które opisałam wyżej.
    SKŁADAqua, Decyl Cocoate, Isoamyl Cocoate, Cetearyl Alcohol, Glycerin, Sesamum Indicum (Sesame) Seed Oil, Betaine, Oryza Sativa (Rice) Bran Oil, Triticum Vulgare (Wheat) Germ Oil, Glyceryl Stearate, Stearic Acid, Cetearyl Glucoside, Benzyl Alcohol, Hydrolyzed Verbascum Thapsus Flower, Terminalia Ferdinandiana (Kakadu Plum) Fruit Extract, Saccharide Isomerate, Ribose, Panax Notoginseng Root Extract, Gastrodia Elata Root Extract, Poria Cocos Extract, Glycyrrhiza Uralensis (Licorice) Root Extract, Panax Ginseng Root Extract, Carthahus Tinctorius Flower Extract, Salvia Miltiorrhiza Root Extract, Paeonia Suffruticisa Root Extract, Scutellaria Baicalensis Root Extract, Lycium Chinese Fruit Extract, Tocopherol, Helianthus Annuus (Sunflower) Seed Oil, Propanodiol, Tetrasodium Glutamate Diacetate, Dehydroacetic Acid, Parfum, Citral, Citronellol, Geraniol, Limonene, Linalool.
    Rozprowadza się lekko, potrzebuje chwili, żeby się wchłonąć i nie pozostawia tłustej warstwy na skórze. Bardzo dobrze nawilża i pozostawia skórę miękką i gładką. Stosowałam krem na dzień i na noc i w obu przypadkach sprawdzał się znakomicie. Nie wymaga stosowania serum, bez niego skóra jest także dobrze nawilżona i odżywiona. Efekty stasowania tego kremu solo, bez serum w celu wybielenia nie daje tak dobrych efektów jak z serum, ani jak stosowane w komplecie. Koloryt cery się wyrównuje, ale przebarwienia nie rozjaśniają się za bardzo. 

    Wake-up shot czyli Serum z potrójną witaminą C

    SKŁADAqua, Isoamyl Cocoate, Ascorbyl Glucoside, Glycerin, L-Arginine, Cetyl Alcohol, C10-18 Triglycerides, Camellia Japonica Seed Oil, Polyglyceryl-6 Distearate, Jojoba Esters, Microcrystalline Cellulose, Cellulose Gum, Benzyl Alcohol, Polyglyceryl- 3 Beeswax, Bixa Orellana Seed Oil, Terminalia Ferdinandiana (Kakadu Plum) Fruit Extract, Malpighia Glabra (Acerola) Fruit Extract, Tocopherol, Helianthus Annuus (Sunflower) Seed Oil, Xanthan Gum, Tetrasodium Glutamate Diacetate, Dehydroacetic Acid, Parfum, Citral, Citronellol, Geraniol, Limonene, Linalool.
    W tym serum interesowała mnie przede wszystkim witamina C znajdująca się w kremie w trzech rożnych "odmianach". Efekt "energetyzowania" skóry widoczny jest już po kilku użyciach, staje się ona taka ... hmmm świetlista, promienniejsza? Ciężko ten efekt określić słowami, skóra jest jakby bardziej wypoczęta, taka lepsza/zdrowsza wersja siebie. Serum bardzo dobrze nawilża i zdarzało mi się używać je solo.
    W moim przypadku witamina C nie rozjaśnia przebarwień co potwierdziło się i w tym wypadku. Rozjaśnia skórę "po całości", ale przebarwień samych w sobie nie bardzo.  Serum stosuje na noc. I w takiej wersji sprawdza się u mnie najlepiej. Skóra rano jest dużo bardziej wypoczęta i ładniejsza.

    Te trzy produkty stosowane razem dają zaskakujące efekty. Rozświetlenie i rozjaśnienie pojawia się zaskakująco szybko.   Moim zdaniem to tercet idealny do zregenerowania i "odnowienie" skóry po lecie. Żaden z tych produktów nie robi problemów jeżeli nałożymy na niego filtr czy makijaż. Każdy produkt z tej trójki działa rozjaśniająco, choć z przebarwieniami w moim przypadku najlepiej rozprawia się Wonderful Glow. Najlepsze efekty są gdy stosujemy całą serię jednocześnie, a przynajmniej dwa z nich na raz. Moim zdaniem to bardzo udane kosmetyki.  

    Better than botox czyli Krem na okolice oczu 360°

    SKŁADAqua, Cornflower Organic Distilate, Glyceryl Stearate, Glycerin, C12-14 Alkane, Decyl Cocoate, Isoamyl Cocoate, Cetearyl Alcohol, Cetyl Alcohol, Camellia Japonica Seed Oil, MaltooligosylGlucoside/Hydrogenated Starch Hydrolysate, Albizia Julibrissin Bark Extract, Stearic Acid, Darutoside, Hydrolyzed Verbascum Thapsus Flower, Sodium Lauroyl Glutamate, Heliantus Annuus (Sunflower) Seed Oil, Benzyl Alcohol, Tocopherol, Xanthan Gum, Caffeine, Dehydroacetic Acid, Tetrasodium Glutamate Diacetate.
    I na koniec krem pod oczy. Tyle razy mówiłam o tym, że mam hopla na punkcie kremów pod oczy, że już chyba wszyscy wiedzą. Skoro więc i krem znalazł się w poście znaczy jest wart uwagi.

    To, że krem o dobrym składzie potrafi zmniejszyć cienie pod oczami już wiem więc fakt, że i ten krem to robi nie był dla mnie zaskoczeniem.  Zaskoczeniem był stan skóry pod oczami po regularnym stosowaniu. Obrzęki zniknęły, a napięcie skóry widocznie się poprawiło. Do tego krem fantastycznie nawilża i przynosi ukojenie. Nałożenie nawet najcięższego korektora nie robi na nim wrażenia, a do tego jest bardzo lekki. Szybkość z jaką się wchłania i właśnie wspomniana lekkość początkowo nie dawała mi spokoju. Wydawało mi się, że krem nie robi nic. Po kilku dniach zauważyłam pierwsze czyli lepsze nawilżenie skóry i rozjaśnione cienie. Po około trzech tygodniach napięcie skóry stało się lepsze jest ona teraz jakby gęstsza, bardziej zbita.
    Kurcze to kolejny świetny krem jaki muszę sobie zapisać na listę kiedy będę robić zakupy.  

    Wszystkie te oraz inne produkty oczywiście na stronie producenta KLIK<>KLIK

    Sypkie, kąpielowe cudowności dla dużych i małych

    $
    0
    0
    Moje uwielbienie do moczenia kupra w wannie po ciężkim dniu wzmaga się każdej jesieni i zimy.  Na trudne czasy gromadzę zapasy nie tylko dla siebie, ale i dla moich dzieci, które w tym względzie wdały się we mnie.
    Dziś chciałabym Wam pokazać kilka moich jesienno zimowych ulubieńców. No, Ok nie tylko moich, ale i moich dzieciaków.
    Oto nasze najnowsze odkrycie. Moje dzieciaki za nimi przepadają, Dirty Birde i ich sole i tabletki do kąpieli. Bazują na soli morskiej, do tego dodane są oleje i olejki zapachowe pochodzenia naturalnego. Pięknie pachną i do tego świetnie pielęgnują. Nie wysuszają.

    Przykładowy skład: maris sal, calcium carbonate, citric acid, sodium coco-sulfate, parfum*, sesamum indicum seed oil, hydrolyzed wheat protein, hydrolyzed gardenia florida extract, maltodextrin, mentha piperita oil, coco-glucoside, aqua, rosmarinus officinalis leaf oil helianthus annuus seed oil, ci 75810, linalool*, limonene*, citronellol* *from natural essentials oils

    Nam taka saszetka, czy tabletka starcza na dwie kąpiele. Jedyny problem to ... wojna o to kto będzie tabletkę wrzucał. Na szczęście sól da sie podzieli, a tabletkę połamać na mniejsze kawałki ;).
    Ps. zrezygnowaliśmy z tabletek Rossmanna kiedy podczas zabawy jeszcze musująca tabletką młoda zafarbowała nam fugi na różowo.
    Tabletki możecie kupić KLIK<>KLIK
    Ja zaś co roku chętnie wracam do

    Isana, sól do kąpieli, Czas Marzeń

    Tylko ta wersja zapachowa mi odpowiada. Kupuje na promocji, nigdy w regularnej cenie.  Lubię, choć nie jest to produkt jak dla mnie bez wad.
    Jest przyziemna w użytkowaniu, ładnie pachnie jak pisałam, ale ... wysusza skórę. Bez balsamu się nie obejdzie. 
    SKŁADMaris Sal, Sodium Hexametaphosphate, Sodium Methyl Oleoyl Taurate, Parfum, Lavandula Angustifolia Oil, Vanilla Planifolia Fruit Extract, Silica, Alcohol, Aqua, Linalool, CI 14720, CI 60730, Sodium Chloride, Sodium Sulfate.

    Hagi, Puder do kąpieli z kozim mlekiem

    Hagi robi kosmetyki o niesamowitych zapachach, ale też świetnych składach i działaniu. Ten puder do kąpieli nie jest wyjątkiem. I mimo, że zapach nie jest w moim guście to z wielką przyjemnością go używałam i używam. 
    SKŁADSodium Bicarbonate, Goat Milk Powder, Citric Acid, Solanum Tuberosum (Potato) Starch, Manihot Esculenta (Tapioca) Root Starch, Butyrospermum Parkii (Shea) Butter, Prunus Dulcis (Almond) Oil, Tocopherol (Vitamin E), Parfum
    To taki kosmetyk po którym nie musiałabym stosować balsamu gdybym nie musiała. Świetnie pielęgnuje

    Puder możecie kupić TUTAJ<>TUTAJ 
    No i jeszcze jedna sól

    Nacomi, Sól z morza martwego 

    Gruba sól przypominająca takie tradycyjne produkty drogeryjne.
    SKŁADMaris Salt, Citrus Aurentium Dulcis Peel Pil, Parfum, Annato Seed Extract, Limonene, Linalool, Citrol, Citronellol.
    Przyjemny skład, fajne zapachy i dobre właściwości pielęgnacyjne.  Koniecznie jest używanie balsamu po kąpieli i tu nie ma przebacz. Nie pieni się, lekko barwi wodę, ma dość trwały zapach.

    Sole na pewno kupicie w sklepie producenta KLIK<>KLIK właśnie są w promocji.

    Skóra jak jedwab od Resibo

    $
    0
    0
    Oto balsam, balsam od marki Resibo, który ma wyszczuplać. Wiecie, ja w moc wyszczuplania balsamów, a raczej środków stosowanych zewnętrznie wiary nie daję. Owszem mogą mieć one działanie drenujące, poprawiające krążenie itp... ale kilogramów nam od nich nie ubędzie. Fakt, że często tak postrzegane są balsamy "wyszczuplające" wynika raczej z błędnej interpretacji, czy też nadinterpretacji haseł reklamowych. Balsamów chwalących się efektem wyszczuplania na półkach drogeryjnych jest sporo, do tej pory z takimi obietnicami nie spotkałam się często u producentów kosmetyków naturalnych.

    SKŁADAqua, Cetearyl Alcohol, Glycerin, Propanediol, Isoamyl Laurate, Glyceryl Stearate Citrate, Salvia Hispanica Seed Oil, Mangifera Indica Seed Butter, Crambe Abyssinica Seed Oil, Vitis Vinifera Seed Oil, Coco Caprylate/Caprate, Cetyl Esters, Propanediol Dicaprylate, Caprylic/Capric Triglyceride, Plankton Extract, Macadamia Ternifolia Seed Oil, Sesamum Indicum Seed Oil, Helianthus Annuus Seed Oil, Olea Europaea Fruit Oil, Zea Mays Oil, Tocopherol, Glyceryl Caprylate, Biosaccharide Gum-1, Xanthan Gum, Sodium Phytate, Citric Acid, Dehydroacetic Acid, Benzyl Alcohol, Parfum, Limonene, Linalool

    Skład jest oczywiście bardzo fajny i nie mam się czego czepiać. Nie będę się nad nim rozwodzić lecz przejdę do użytkowania i efektów.

    Balsam pachnie delikatnie i moim zdaniem dość neutralnie. Nie sądzę, żeby znalazło się wiele osób, którym sprawiłby on kłopoty. Nie utrzymuje się on na skórze długo.
    Balsam jest lekki, lekko lejący, ale nie przelewa się przez palce. Ta konsystencja sprawia, że dozuje się łatwo i tak też aplikuję. Wchłania się bardzo szybko i nie pozostawia tłustej warstwy.

    Działanie? Działanie to jest mega wygładzenie skóry. Czuć prawie efekt jak po zastosowaniu silikonów - jedwabista gładkość w dotyku. Ponieważ jak pisałam nie wierzę, że od balsamu ubędzie mi kilogramów czy centymetrów nie przyszło mi do głowy, żeby sprawdzać ten fakt centymetrem. Nie umiem wam więc powiedzieć, czy moje przypuszczenia są słuszne czy nie. To, że balsam jest bardzo nawilżający i wygładzający jest pewnikiem. Efekt utrzymuje się od mycia do mycia i jest to fantastyczne uczucie nie ma co kryć.

    Jestem zaskoczona efektami i nie będę ukrywać. Coraz częściej kosmetyki o naturalnych składach przypominają w użytkowaniu kosmetyki z drogerii.

    Balsam oczywiście do nabycia na stronie producenta czyli Resibo KLIK<>KLIK


    Najtrudniejszy pierwszy krok

    $
    0
    0
    Przejście na pieluchy wielorazowe nie było dla mnie łatwe i w zasadzie nastąpiło to tylko częściowo. Nie mam zamiaru Was oszukiwać i opowiadać, że nie przyzwyczaiłam się do wygody jaką oferują pieluchy jednorazowe. Zakładam, zdejmuję, wywalam i zapominam. Po drugie ciągłe pranie i suszenie w niewielkim mieszkaniu też mi się nie uśmiechało dlatego przy Rycerzu nawet nie zastanawiałam się nad przejściem na pieluchy wielorazowe.Teraz mam gdzie suszyć i mam "chęć" odpieluchować naszą Maszę.

    Czy z pieluchami wielorazowymi jest więcej zachodu? Tak, jest. Czy jest bezpieczniej i mniej "chemicznie"? Tak, jest. Czy jestem zadowolona z pieluch wielorazowych? Tak, jestem, ale stosowanych na własnych warunkach :).

    Zacznijmy od tego, że mnie przytłoczyła ilość informacji z jakimi miałabym się zapoznać zanim zacznę "zabawę" z pieluszkami wielorazowymi. Jestem osobą, która lubi wiedzieć co i jak zanim zacznie. Otulacze, wkłady, bostery itp... Dożo tego, a przy dzieciach i innych obowiązkach czasu mało. Do tego jak przy każdej metodzie każdy ma swoje zdanie i sposoby.

    Z mojego punktu widzenia opcja pieluch wilorazowych jest dla rodziców w miarę dobrze zorganizowanych.

    Czy wychodzi taniej? Bywa różnie i to zależy - chyba tak najrozsądniej byłoby odpowiedzieć.
    Kto jednak ciekawy jest takiej opcji piecuchowania powinien sam poczytać i obliczyć co i jak mu wychodzi.

    Wydaje mi się, że trafiłam z firmą pieluszkową najlepiej jak mogłam. Otulacze z czystej wełny, wkłady do pieluch z naturalnych materiałów. PuppiKLIK<>KLIK bo o nich mowa właśnie takie pieluszki produkuje.
    Zacznę od tego co mi się podoba :)
    • Otulacze wykonane są z wełny. Żadnej mikrofiby, mikropolaru itp... - jest to dla mnie o tyle jasne, że skoro decyduję się na ekologię to po całości. Choć nie to jest najważniejsze. Początki z używaniem pieluch są różne. W pierwszym okresie użytkowania zdarza się źle założyć pieluchę i ta przecieknie. Jeżeli nie jest to większe zabrudzenie otulacz wełniany nie wymaga prania, a jedynie wysuszenia.
    • Regulowana wielkość otulaczy - czyli otulacz rośnie wraz z dzieckiem. W zasadzie jeden otulacz wystarcza na cały okres pieluchowania. 
    • Grubość, a raczej cienkość ;) - otulacze są bardzo cienkie. Wełna kojarzy mi się z grubymi swetrami, a tu taka niespodzianka. Otulacze z mikrofiby z jakimi też się zetknęłam w porównaniu z tymi wydają mi się pancerne. 
    • Wykonane i trwałość. Staranne wykonanie i świetna trwałość. Jeżeli odpowiednio o nie zadbany w zadzie nie widać na nich śladów użytkowania.  
    • Wzornictwo - to jest oczywiście kwestia gustu, ale tak jak nie lubię wzorków na pieluchach wielorazowych, ta nie przepadam za pstrymi wzorkami na pieluchach wielorazowych. To nie mam z tym problemu ;).
    Co mi się nie podoba
    • Częstsze pranie. Nie, nie otulaczy. One akurat będąc wykonane z wełny brudzą się mniej niż takie z polaru. Gdybym się uparła to w zasadzie mogłabym je prać raz na dwa - trzy tygodnie. Pranie wkładów mnie przerosło. Poszłam po rozum do głowy i poleciałam po najzwyklejszą tetrę. Składam ją jak wkład i nakładam otulacz.  Przy dziecku które korzysta z pieluch wielorazowych tylko po to, żeby odzwyczaić się od pieluch w ogóle, taki system się sprawdza. U mniejszych obywateli nie mam pojęcia.
    • Lanolinowanie. Nie jest trudne, nie przysparza kłopotów, można kupić gotowy preparat, a mimo to zawsze towarzyszy mi obawa czy aby to dobrze robię. 
    Z jednej strony żałuję, że do pieluch wielorazowych przymierzałam się tak długo. Z drugiej strony gdybym trafiła na firmę inną niż Puppi nie wiem czy byłabym tak zadowolona i czy nie zniechęciłam się do tego stopnia, że porzuciłabym je w kąt z mocnym przekonaniem, że to nie dla mnie.

    Te i inne pieluszki możecie kupić KLIK<>KLIK

    Ahoj Kapitanie Nauko!!!

    $
    0
    0
    Świat książek, świat gazet i około papierowych rozrywek wciąga nas coraz bardziej. Ona zakochana w kartonówkach, on  w historiach na dobranoc, ona uczy się mówić, on rozwiązuje namiętnie łamigłówki, on lubi gry planszowe, ona jeszcze nie wie o co chodzi.
    W spadku po Rycerzu cała masa rzeczy zakopanych, zapomnianych, zagrzebanych w szufladach. To czego on nie lubił ona odkrywa z zachwytem. On patrzy z boku i daje się wciągnąć w zabawę szybciej niż myśli.
    Szukam dla nich wspólnych rozrywek, zabaw, książek. Podsuwam, obserwuję i cieszę się kiedy wciągną się oboje. Ponieważ ona jest inna niż on nie powielam zakupów szukam czegoś innego. Czasami to coś wpada mi w ręce samo.
    Tym razem odkrywaliśmy Kapitana Naukę.

    Odkrywam Świat 

    Seria w sam raz dla maluszków, choć i nasza Masza, prawie dwuletnia i ucząca się mówić bardzo ją lubi. Ponieważ obrazki są podpisywane Rycerz uczy się na nich liter.
    Karty dają masę możliwości. Niby są przypisane do konkretnych tematów jak kolory, kształty zwierzęta itp... ale czy to przeszkadza w wykorzystaniu ich na swój własny sposób. Początkowo nie byłam zbyt zadowolona z tego, że tylko niektóre wersje tych kart są spięte. Nasza Masza ma tendencje destrukcyjne i wszelkie kartki luzem niszcz, wszelkie zakładki do książek jakie znajdą się w zasięgu jej łapek zgniata. To sprawiło, że nie dostaje do samodzielnej zabawy kart luzem, a jedynie te spięte.
    Teraz jednak doceniam kart nie spięte. Wykorzystujemy je do zabawy z Rycerzem czyli z uczniem ;). Liczymy sylaby, uczymy się liter, gramy w wojnę - wygrywa karta mająca więcej/mniej liter czy sylab, samogłosek itp... zasady są takie jakie nam akurat pasują. Myślę, że przy odrobinie wyobraźni spokojnie te karty wystarczą na kilka lat.

    Angielski 

    Rycerz jako uczeń ma język angielski w szkole. Niby coś tam wie z, niby umie, ale ... cóż zawsze można lepiej ;). Czy można się lepiej uczyć niż przez zabawę? Moim zdaniem nie. Dlatego tak bardzo spodobało mi się przede wszystkim  100 pierwszych słówek.
    Podobnie jak w kartach dla maluchów bawimy się wszyscy. Nasza Masza nazywa rzeczy po polsku, Rycerz uczy się po angielsku. Gramy kto nazwie więcej rzeczy z kart. I za każdym razem kiedy tak się bawimy myślę sobie, że różnica wieku pomiędzy nimi jest idealna ;).
    Zagadki obrazkowe, są nieco mniej wszechstronne od kart, ale przy odrobinie wyobraźni dają się wykorzystywać na kilka sposobów.  
    Jeżeli nie chcecie takich małych kart bo ... jak jak macie niszczyciela w domu, bo zgubicie, bo po prostu Wan nie pasuje to jest coś co zwie się

    Zgadywanki Obrazkowe

    Podobne do zgadywanek w wersji angielskiej. Nasza Masz jeszcze trochę do nich za mała, ale czy to może mnie powstrzymać? A no nie :). Oglądamy obrazki, nazywamy przedmioty, szukamy różnych rzeczy. Za klika miesięcy Masza będzie rozwiązywać zagadki, a teraz mamy trochę inną książkę obrazkową.
    Bardzo podobne, tyle że dla starszaków są

    Kapitalne Zagadki i Kapitalne Łamigłówki 


    Prawdę powiedziawszy s a to ulubieńcy Rycerza. On od zawsze lubił gry logiczne, układanki itp.. dlatego wcale nie zdziwiło mnie, że i te łamigłówki tak pokochał. I ja znowu używam ich nie tylko zgodnie z przeznaczeniem. Bawi się nimi i nasza Masza. Nazywa przedmioty, zwierzęta, liczy je, odnajduje różne szczegóły itp...
    No i mamy jeszcze gry

    Gra Loteryjka

    Wersje dla dużych i małych. Grube, porządnie wykonane i całe szczęście bo nasza Masza jak pisałam zwykły papier wykańcza w sekundę. Gramy ...oczywiście po swojemu. Nasze zasady, nasze pomysły. Co ciekawe przy okazji tych gier odkryłam, że Rycerz wykazuje się olbrzymią cierpliwością gdy chce czegoś nauczyć naszą Maszę.
    Wersji loteryjek jest kilka, a każda jest na prawdę uniwersalna i to mi się w nich podoba. Kurcze to ta uniwersalność sprawia, że podoba mi się Kapitan Nauka. Ceny też nie są zabójcze. Gorzej z dostępnością. Stacjonarnie chyba widziałam ich na jakiejś akcji w Biedronce w necie oczywiście na stronie producenta KLIK<>KLIK.

    Allergoff Atopy na AZS, czyli cuda się zdarzają

    $
    0
    0
    Kiedy zgłasza się do mnie kolejny producent "cudownych wyrobów medycznych" zazwyczaj wiem co znajdę w składzie - parafinę lub jej pochodne, dziwne konserwanty, silikony itp... Staram się nie uprzedzać, przyjmować to na chłodno, ale jest mi coraz trudniej i dlatego też w takich sytuacjach jak ta jestem bardzo zaskoczona.

    Zwrócę Wam jeszcze uwagę na fakt, że produkty Allergoff, o których chcę napisać określane/zakwalifikowane zostały jako wyroby medyczne. W znacznej części przypadków ma to być wabik na potencjalnych konsumentów sugerujący, że produkt ów jest czymś z pogranicza kosmetyku i leku. Tym bardziej trzeb być czujnym w takich przypadkach. Brawo dla producenta, że informuje: "zalecany jako uzupełnienie zasadniczej terapii atopowego zapalenia skóry (AZS)". Czyli nie leczy, a wspomaga!

    Najistotniejsza rzecz czyli składy
    SKŁADALLERGOFF® BARIEROWA EMULSJA DO KĄPIELI LECZNICZYCH
    Substancje główne: mocznik, trójgliceryd kaprylowo – kaprynowy, oliwa z oliwek, erucynian oleilu, inulina, alfa-glukan, oktylododekanol, olej z pestek czarnej porzeczki, olej słonecznikowy, ekstrakt z kardiospermum zielonego, olejowy kompleks Omega Plus (olej słonecznikowy, olej kukurydziany, olej sezamowy, olej z orzechów makadamia, oliwa z oliwek). 
    Substancje pomocnicze: woda, propanodiol, wersenian dwusodowy, benzoesan sodu, guma ksantanowa, 1,2-heksanodiol, kwas mlekowy, alkohol cetearylowy, stearynian glicerolu, cytrynian stearynianu gliceryny, distearynian pentaerytrytylu, kopolimer kwasu akrylowego i alkilometakrylanu o długości łańcucha C12-22, PEG-8, tokoferol, palmitynian askorbylu, kwas askorbinowy, kwas cytrynowy, ekstrakt z liści rozmarynu, lauroilosarkozynian sodu, kokamidopropylobetaina, wodorotlenek sodu.
    SKŁADALLERGOFF® POWLEKAJĄCO BARIEROWY KREM DO CIAŁA
    Substancje główne: gliceryna, olej z pestek czarnej porzeczki, olej słonecznikowy, ekstrakt z kardiospermum zielonego, mocznik, olej rzepakowy, olej z ogórecznika, masło Shea, oktylododekanol, izostearynian izostearylu, glicerydy oleju kokosowego, węglan dikaprylowy, inulina, alfa-glukan, olejowy kompleks Omega Plus (olej słonecznikowy, olej kukurydziany, olej sezamowy, olej z orzechów makadamia, oliwa z oliwek). 
    Substancje pomocnicze: woda, ester poliglicerolowy kwasów tłuszczowych, stearynian glicerolu, alkohol cetearylowy, hydroksyacetofenon, 1,2 – heksanodiol, glikol kaprylowy, trójgliceryd kaprylowo – kaprynowy, sodowy kopolimer akrylowy, witamina E, poliakrylan sodu, guma ksantanowa, wersenian dwusodowy, ekstrakt z liści rozmarynu.
    Bardzo dobre składy. Masa świetnych substancji pielęgnujących w tym cudowny mocznik, inulina i alfa-glukan. Oleje pochodzenia naturalnego. Wszystko porządnie przemyślane, tak aby składniki wzajemnie wzmacniały swoje działanie.

    Skoro nie ma się co czepiać składów to przejdźmy do działania.
    Z przykrością informuję, że moje AZS wróciło i to wróciło ze zdwojoną siłą, więc miałam na czym testować te produkty.

    Zaczynając od mycia czyli od Emulsji.
    Nie dolewamy jej do wody co bardzo mnie ucieszyło, po prostu rozsmarowujemy ją na ciele, a następnie zmywamy. Emulsja ma konsystencję gęstego kremu, dobrze się rozprowadza na skórze, świetnie zmywa makijaż w kontakcie z wodą zmienia się właśnie w emulsję.
    Nie ściąga skóry lecz lekko ją natłuszcza. Ważne jest to, że po umyciu emulsją nie szorujemy skóry ręcznikiem, lecz przykładamy go miejsce po miejscu, żeby sam chłonął wodę.
    W dobre dni, przy lepszej kondycji po użyciu emulsji nie czuję potrzeby używania kremu i to jest jej wielka zaleta.
    Bardzo fajna emulsja.

    Krem powlekający.
    Co sugeruje nazwa to też robi, czyli powleka skórę bardzo lekką, prawie nie wyczuwalną powłoką. Krem jest przyjemnie kremowy, ale i lekki. Stosowany na powieki przynosi mega ukojenie. Zmniejsza świąd, ale w moim przypadku nie likwiduje go całkowicie. Kiedy skóra zmienia się w suchy ściągnięty pergamin wtedy krem w przyjemny sposób likwiduje uczucie wysuszenia. Stosowany regularnie w ciągu dnia pod wieczór daje widoczne efekty ukojenia skóry. To chyba jeden z lepszych tego typu kremów jakie stosowałam. I do tego jeszcze ten skład!

    Bardzo udane dwa produkty. Jeżeli zmagacie się z AZS, albo co gorsza macie dzieciaki z AZS pomyślcie o nich.

    Strona producenta KLIK<>KLIK

    Strona sklepu KLIK<>KLIK

    Wywiad: Fridge, lodówka pełna dobroci!

    $
    0
    0
    Z marką Fridge spotkałam się dobrych parę lat temu. Pamiętam, że spodobała mi się spójność i konsekwencja z jaką wprowadzali kolejne produkty, podobał mi się filozofia, no podobało mi się wiele, tyle że patrzyłam na nich jako osoba sama robiąca kosmetyki. Nie prowadziłam bloga i nie zastanawiałam się nad tym czy ktoś chciałaby takich kosmetyków spróbować, ponieważ nie chce/nie umie sam ich zrobić.
    Sam pomysł na kosmetyki bez konserwantów dostępne "w sklepie" był dla mnie nowością i zjawiskiem, któremu przyglądałam się z ciekawością. Kiedy są robione, jak są transportowane, skąd się biorą składniki i dlaczego są takie, a nie inne.

    Miałam okazję podpytać ludzi tworzących markę Fridge o kilka rzeczy. Tak oto powstał wywiad. Czuję się trochę niepewnie, pierwszy raz robię coś takiego. Z lekkim zdenerwowaniem zapraszam Was do przeczytania wywiadu.

    Kto jest pomysłodawcą marki, kto jest jej twórcą - no po prostu kto za nią stoi?

    Pomysłodawcą marki jest Magdalena Beyer. Jest jednocześnie twórcą koncepcji marki i całego designu.
    Aby najlepiej opisać, jak się to wszystko zaczęło, zachęcamy do przeczytania wywiadu z Magdaleną Beyer:
    „Nagle nadszedł taki moment, że pomyślałam - czemu ja tych świetnych praktyk nie miałabym zastosować u siebie? Dlaczego nie zrobić czegoś, nad czym mam pełną kontrolę, co działa dokładnie tak, jak ja chcę, a produkt jest marzeniem innych kobiet... Jak wspomniałam, mam bardzo wrażliwą cerę i nie znalazłam wcześniej nic, co by ją dobrze pielęgnowało. Fridge stał się rozwiązaniem! To wszystko zbiegło się w czasie z kupnem starego pocysterskiego folwarku w Starzyńskim Dworze, gdzie od 1290 roku cystersi prowadzili gospodarstwo zielarsko-owocowe... Pomyśleliśmy z mężem, że może to jest czas na stworzenie marki kosmetycznej ekstremalnej... Jeździliśmy na targi eco, spotykaliśmy się ze specjalistami w dziedzinie chemii. Wszystkie naturalne marki były do siebie podobne, miały alkohol, często eko-konserwanty, podobne zapachy i długie terminy przydatności. My chcieliśmy inaczej, bez kompromisów. I w końcu razem z chemikami entuzjastami, dla których nasz pomysł był fantastycznym wyzwaniem, stworzyliśmy nową kategorię „kosmetyki świeże”. Jestem z tego dumna!”
    Cały wywiad możecie przeczytać TUTAJ<>TUTAJ

    Kiedy powstała marka?

    Fridge powstał 10 lat temu, tworząc jednocześnie nową kategorię kosmetyków „świeże”, czyli kosmetyków ekstremalnie naturalnych, bez alkoholu, ważnych bardzo krótko - tylko 2,5 miesiąca od daty produkcji, przeznaczonych do przechowywania w lodówce!
    Fridge jest pionierem nowego myślenia o kosmetykach i pielęgnacji. Jest pierwszą marką na świecie, która stworzyła taki koncept. Od 10 lat uczymy kobiety naszej filozofii i uwodzimy niezwykłymi właściwościami naszych produktów.
    Skąd taka nazwa?

    Fridge (lodówka - czyli jasna komunikacja, że produkt jest świeży, krótko ważny) by yDe (yde - znaczy „idę” tylko pisane inaczej ;-). "Idę" to wspaniałe słowo - to ruch, działanie, zmierzanie do przodu, przed siebie... Taki jest fridge, cały czas w ruchu, cały czas tworzy nowe rzeczy, nie zatrzymuje się. RUCH to życie i tego się trzymamy. Tego życzymy również naszym klientkom. :-)

    Skąd pomysł na takie właśnie kosmetyki?

    Stworzyć kosmetyk idealny, którego jeszcze nie ma. Niczego nie powtarzać, nie wzorować na niczym, iść krok dalej, o krok, którego jeszcze nikt nie zrobił. Tak powstał fridge. Magdalenę Beyer interesowało stworzenie kremu, bez którego nie mogłaby się obejść, który skutecznie pielęgnowałby jej delikatną, wrażliwa skórę. I udało się. Zbiegło się to w czasie z założeniem własnej plantacji dzikiej róży na Pomorzu. Plantacja powstała 12 lat temu i dziś rosną na niej hektary dzikiej róży. Tłoczony na zimno olej różany to prawdziwa bomba witamin i główny składnik kremów fridge.

    Kto wymyśla nowe kosmetyki? A może powinnam zapytać: jak one powstają, skąd się biorą pomysły na nie?

    Kosmetyki wymyśla grupa bardzo zdolnych biologów i biotechnologów.
    Fridge może się poszczycić idealnie zbalansowanymi recepturami oraz KRÓTKIMI SKŁADAMI. To niezwykle ważne. Mało kto wie, że rozbudowane składy, którymi tak często chwalą się producenci, to zabieg czysto marketingowy. Krem złożony z 30 składników nie jest w stanie zadziałać... każdego ze składników jest proporcjonalnie tak mało, że nie mają one żadnej szansy wykonać dobrej pracy dla skóry. A dodatkowo alergie! Im więcej składników, tym większa szansa na alergię na któryś z nich. Dlatego trzeba uważać na długie składy! Od 10 lat testujemy działanie naszych krótkich receptur i mamy w tym obszarze naprawdę duże sukcesy.
    Który kosmetyk powstał jako pierwszy? 

    Kremy Fridge mają numerki. Pierwszym był nasz bestseller 1.1 face the cream - różany krem odmładzający. Skóra po jego użyciu staje się mocniejsza i pełna blasku. Redukuje zmarszczki do 35% i zapobiega powstawaniu nowych. Potwierdzają to wyniki badań niezależnego laboratorium oraz oczywiście nasze zadowolone i wierne od wielu lat klientki ;-)

    Z jakiego kosmetyku jesteście najbardziej dumni?

    Jesteśmy dumni z każdego naszego kosmetyku. Każdy z nich powstaje z konkretnej potrzeby skóry i z pasji tworzenia idealnie działających składów.

    W kolejnym kroku to klientki wybierają to, co najbardziej im pasuje. A najlepiej sprzedają się:
    1.1 face the cream – różany, przeciwzmarszczkowy bestseller
    1.9 serum bomb! - prawdziwa bomba witamin, minerałów i składników aktywnych.
    4.1 coffee eye - mocno nawilżający i redukujący obrzęki krem pod oczy.
    1.4 eye krem pod oczy - głęboka regeneracja i odmłodzenie spojrzenia.
    Hitem jest nasz podkład! ff fabulous face - pierwszy na świecie tak skomponowany składnikowo i tak wspaniały w działaniu krem koloryzujący :-)

    Jak szukacie składników do Waszych kosmetyków? 

    Głównym składnikiem naszych kosmetyków jest cudowny olej różany tłoczony na zimno pochodzący z naszej plantacji. Tworząc nowe produkty, zawsze staramy się wychodzić naprzeciw oczekiwaniom naszych klientek, dlatego najważniejsze dla nas są dobroczynne właściwości składników.
    Narzuciliśmy sobie bardzo rygorystyczne wymogi dot. składników. Dużo bardziej rygorystyczne niż wymogi certyfikatów ekologicznych. Nasze kosmetyki to nie tylko kosmetyki naturalne i ekologiczne, to nowa kategoria - kosmetyki świeże. Są naturalne w 100%, a nie w 95% czy 99% jak dopuszczają to certyfikaty typu ECOCERT czy BDiH. Dlatego wybierając składniki bierzemy pod uwagę ich właściwości oraz jakość. Wszystkie nasze składniki cechuje najwyższa jakość, nie są konserwowane, nie zawierają sztucznych substancji ani alkoholu – znalezienie ich nie jest proste, więc nie zdradzimy nic więcej ;-)
    Co jest najprzyjemniejszą częścią tworzenia i sprzedaży Waszych kosmetyków?

    Pierwszy krok to potrzeba skóry - najczęściej jest to potrzeba jednej z nas, bo we fridge pracują same kobiety! Gdy pojawia się potrzeba, my szukamy rozwiązania. Szukamy składników, robimy setki testów, mijają tygodnie, czasem miesiące i w końcu jest! Ten idealny. Wtedy bardzo się cieszymy! Wymyślamy nazwę, ubieramy go pięknie i wypuszczamy w świat licząc, że kobiety go pokochają ☺ Informacje zwrotne, które otrzymujemy od naszych klientek, dodają nam skrzydeł.

    Co jest najgorszą częścią tworzenia i sprzedaży Waszych kosmetyków?

    Najgorsze?! Nic! W naszej pracy są same pozytywy. Uwielbiamy ją!

    Strona Fridge by yDe

    Iossis, Witaminowy koktajl pod oczy na noc

    $
    0
    0
    Zaczęła się jesień ja zaczynam ratować skórę. Wprowadzam kwasy w wyższych stężeniach, witaminy i oczywiście retinol. Jednak ten rok jest inny niż poprzednie. Wszelkie nowości pielęgnacyjne muszę wprowadzać stopniowo i pojedynczo. Muszę być bardziej ostrożna i bardziej zwracać uwagę na skład.
    Moja skóra nadal kiepsko reaguje na filtry chemiczne, nadal nie znam wszystkich składników wywołujących moje uczulenie, a co za tym idzie AZS.

    Dzisiaj coś z retinolem i witaminami pod oczy czyli

    Iossis, Witaminowy koktajl pod oczy na noc

    SKŁADCamellia Japonica Seed Oil, Citrus Limon Seed Oil, Squalane, C13-15 Alkane**, Rosa Canina Seed Oil, Simmondsia Chinensis Oil, Avena Sativa Kernel Oil, Triticum Vulgare Germ Oil, Oleic/Linoleic/Linolenic Polyglycerides, Caprylic/Capric Triglyceride, Salvia Hispanica Seed Oil, Ascorbyl Tetraisopalmitate, Tocopherol, Hydrogenated Retinol, Salicornia Herbacea Extract, Citrus Aurantium Bergamia Peel Oil, Lavandula Angustifolia Oil, Boswellia Carterii Oil, Copaifera Reticulata Balsam Extract, Chamomilla Recutita Flower Oil, Aniba Rosaeodora Oil, Geraniol*, Limonene*, Linalool*.
    O tej porze zazwyczaj jechałam pod oczy retinolami z kremu do twarzy. Nie codziennie oczywiście, ale dwa, trzy razy w tygodniu. Jak pisałam teraz zaczynam bardzo łagodnie.

    Ten koktajl poza retinolem zawiera witaminę C i witaminę E. Serum jest olejowe i okrutnie wydajne. Kropla wystarcza na oczy (w całości czyli również na powieki), wokół ust i jeszcze trochę zostaje. Jest tłuste, ale jednocześnie lekkie. Nie migruje do oczu, o co nie łatwo w formulacji olejowej, więc nie mam problemu z widzeniem za mgłą po aplikacji. Stosuję je oczywiście na noc, albo solo, albo z dodatkiem kremu.

    Serum nie podrażnia, nie ściąga skóry, nie wysusza. Pięknie nawilża, uelastycznia i rozjaśnia skórę pod oczami. Fajnie napina skórę, łagodzi i koi skórę podrażnioną. Jego działanie jest tak przyjemne, że wprowadzając mocniejsze stężenie retinolu nie będę rezygnować z tego produktu.

    Mała butelka bardzo wydajna i kryjąca w sobie świetny skład, a co za tym idzie i działanie.

    Ja serum mam z tego sklepu KLIK<>KLIK

    Leci samolocik!!!

    $
    0
    0
    Po poście o naczyniach z melaminą z melaminy tak jak się spodziewałam posypały się pytania. Pogrzebałam w necie, poczytałam i poza szkłem (oczywiście) najbezpieczniejszą formą wydają sie być naczynia z  silikonu medycznego.

    Ja testowałam dłuższy czas naczynia i sztućce Oogaa. Dziś kilka słów o nich.
    Jak pisałam są to rzeczy z silikonu medycznego. Czystego i bezpiecznego.

    Silikon jest gruby i solidny - jest giętki, ale nie odkształca się jak hmmm.... formy do pieczenia.   Mnie spodobała się przede wszystkim miska. Praktyczna, nie za głęboka i nie za płytka. Na tyle gruba, że się nie odkształca i nie wygina. Można ją myć w zmywarce, nie odbarwiła się od buraków, marchewki czy zupy pomidorowej. Jest dość lekka, choć nie tak ja naczynia z bambusa. Ponieważ jest silikonowa nie ma tendencji do przemieszczania się po blacie.
    Co do łyżeczek mam pewne zastrzeżenia. Są fajne i bajeranckie. Leci samolocik nabiera z nimi nowego znaczenia ;).  O ile dorosłemu nie przysparzają kłopotów z użytkowaniem o tyle u dziecka chcącego samodzielnie jeść mogą się nie sprawdzić. Samolot jest trudniejszy w obsłudze - skrzydła przeszkadzają w trafieniu do paszczy.
    Poza tym łyżeczki nadają się bardziej do posiłków o konsystencji papki, musu itp... niż do zupy, są po prostu za płytkie. No chyba, że mówimy o takich maluszkach które dopiero zaczynają przygodę z jedzeniem wtedy są Ok.

    Strona dystrybutora KLIK<>KLIK

    Dziura

    $
    0
    0
    Jak kto nie lubi Bohdana Butenko niech nie czyta, nie spodoba mu się to co zobaczy i co napisze. Jak już nie raz wyznałam miłość temu ilustratorowi, jego kresce i jego ... poczuciu humoru.
    Tym razem prost historia dla najmłodszych z mrugnięciem oka dla starszych czytelników, no dobra do dorosłych sobie pan Bohdan mruga.
    Młoda patrzy w dziurę, patrzy przez dziurę. Ogląda, pokrzykuje i palcem maca. Jest jej ukochany kot, to chyba po matce takie kocie zapędy, jest mysz przez którą każdy gryzoń jest myszą i jest pies, no ale pies jak pies. No i jest ta dziura ;).

    Autor: Bohdan Butenko
    Wydawnictwo: Zielona Sowa

    Saisona, Świeży Żel Zmywający Do Twarzy czyli Mycie na słodko

    $
    0
    0
    Ciężko mi nie lubić marki Saisona. W każdej jej serii znajduję coś dla siebie, coś z czego jestem zadowolona, coś z czym nie lubię się rozstawać. Tym bardziej próbować ich kolejnych produktów.

    Ten żel do testów trafił u mnie w najgorszym z możliwych momentów, czyli przy największym nasileniu AZS. Był to czas kiedy stawiałam przede wszystkim na olejowe oczyszczanie i szczerze mówiąc byłam już tym trochę zmęczona. Produkt od Saisony to trochę taki nietypowy mix. Głównymi składnikami są oleje, ale po nich w składzie jest woda.
    SKŁADCaprylic/Capric Trigliceryde, Glicerin*, Prunus Ameniaca (Apricot) Kernel Oil*, Prunus Amygdalus Dulcis (sweet Almond) Oil*, Rubus Idaeus (Raspberry) Fruit Water*, Sucrose Stearate, Sucrose Laurate, Aqua (water), Citrus Aurantium Dulcis (Orange) Fruit Extract, Rubus Idaeus (Raspberry) Seed oil, Stevia Rebaudiana Leaf/Stem Extract, Biosaccharide Gum-1, Tocopherol, Helianthus Annuus (Sunflower) Seed Oil, Parfum (Fragrance), Sodium Benzoate, Potassium Sorbate, Glyceryl Caprylate, Dehydroacetic Acid, Sodium Levulinate, Sodium Anisate, Sorbic Acid, Citric Acid, Linalool, Geraniol, Benzyl Alcohol.
    Obawiałam się Caprylic/Capric Trigliceryde, Glicerin, które mogą być komedogenne czyli mogą sprzyjać powstawania zaskórników na szczęście produkt jest zmywalny więc u mnie nie było niespodzianek.
    Bazowanie na emolientach sprawia, że żel jest bardzo delikatny, a jednocześnie skuteczny w oczyszczaniu. Niedawno miałam okazję przetestować go z tuszem z Yves Rocher Sexy Pulp, zachowała się u mnie jego stara wersja*, z którym wiele moich myjaków miało problem ten nie miała żadnego.

    Co ważne poza dobrym oczyszczeniem, żel nie wysusza i nie ściąga skóry. W moim przypadku pozostawiał ją lekko natłuszczoną, ale nie tłustą.

    To co mi w nim trochę przeszkadza to konsystencja, albo może lepiej powiedzieć nie dostosowanie opakowania do konsystencji. Żel jest dość lejący i rzadki, no ma gdzieś tą żelowatą konsystencję ale przy dozowaniu z tuby można przeholować z ilością.   To jest to na co przede wszystkim trzeba uważać.

    Poza tym żel jest bardzo wydajny, nie potrzeba go wiele, żeby umyć twarz. Nakładamy na suchą skórę i masujemy jak już rozpuścimy co trzeba to po prostu zmywamy wodą i tyle.

    Ten żel i inne produkty tej marki dostaniecie oczywiście na stronie producenta KLIK<>KLIK
    W sklepie dystrybutora obowiązuje Kod rabatowy: SROCZKA, daje -10% NA CAŁY ASORTYMENT. Obowiązuje do 18.11.2017

    * właśnie robiłam jesienne porządki i odkryłam, że mam sporo nieekologicznej ;) i trochę zapomnianej kolorówki, czyli zwykłej drogeryjnej którą bardzo lubię czy chcecie wpis o takich "zwykłych" malowidłach? Dajcie znać w komentarzach.

    Pierwsze kwasy tej jesieni i ...

    $
    0
    0
    Jak pisałam z kwasami zaczynam bardzo delikatnie jak na mnie oczywiście :).
    Kosmetyki Dermasence odkryłam już jakiś czas temu. O ich świetnym filtrze pisałam Wam >>TUTAJ<<. Po lecie okazało się, że to jedyny filtr który nie podrażniał mojej skóry. Zachęcona działaniem i użytkowaniem filtra postanowiłam wypróbować inne produkty.
    Na pierwszy ogień poszedł krem pod oczy.

    Dermasence Eye Cream krem pod oczy

    SKŁADAQUA, SIMMONDSIA CHINENSIS (JOJOBA) SEED OIL, CAPRYLIC/CAPRIC TRIGLYCERIDE, GLYCERIN, GLYCERYL STEARATE, CETEARYL ISONONANOATE, TOCOPHERYL ACETATE, PANTHENOL, AMMONIUM ACRYLOYLDIMETHYLTAURATE/VP COPOLYMER, SORBITOL, GLUCONOLACTONE, ALLANTOIN, GLYCINE, BISABOLOL, ASIATIC ACID, ASIATICOSIDE, MADECASSIC ACID, TOCOPHEROL, LECITHIN, CALCIUM GLUCONATE, CAMELLIA SINENSIS LEAF EXTRACT, ASCORBYL ISOSTEARATE, ISOSTEARIC ACID, ASCORBIC ACID, SORBITAN CAPRYLATE, SODIUM BENZOATE, ETHYLHEXYLGLYCERIN, DEHYDROACETIC ACID, LACTIC ACID, CITRIC ACID, SODIUM HYDROXIDE
    Krem jest świetny lekki o żelowej konsystencji, ale jednocześnie super nawilżający. Świetnie sprawdzał się pod makijaż jak i pod filtry. Wchłaniał się błyskawicznie i przynosił ukojenie. Używałam go latem, używałam przy nasilonym AZS, używałam go również jako maseczki, kiedy skóra była zbyt przesuszona. Prawdę powiedziawszy wiedziałam, że ten krem będzie dla mnie bardzo dobry, bo po prostu moja skóra bardzo dobrze reaguje na glukonolakton.
    Bardzo dobrze napinał skórę dając prawie efekt liftingu, dzięki czemu worki po oczami po nieprzespanej nocy były mniej widoczne. Gdyby nie fakt, że mam jeszcze sporo kremów do wypróbowania już bym do niego wróciła. 

    Dermasence AHA Effects+wiatmina C preparat ochronny do twarzy

    SKŁADAQUA, GLYCOLIC ACID, OCTYLDODECANOL, CETEARYL ALCOHOL, CANOLA OIL, UREA, GLYCERIN, CETEARYL GLUCOSIDE, CETEARYL ISONONANOATE, ASCORBIC ACID, OLEA EUROPAEA (OLIVE) OIL UNSAPONIFIABLES, GLYCERYL STEARATE, GALACTOARABINAN, TOCOPHEROL, VITIS VINIFERA (GRAPE) FRUIT EXTRACT, BRASSICA CAMPESTRIS (RAPESEED) STEROL, ESCULIN, CAMELLIA SINENSIS LEAF EXTRACT, LECITHIN, CARBOMER, AMMONIUM ACRYLOYLDIMETHYLTAURATE/VP COPOLYMER, TANNIC ACID, AMMONIA, SODIUM CETEARYL SULFATE, POTASSIUM SORBATE, BENZOIC ACID, ASCORBYL PALMITATE, DEHYDROACETIC ACID, HYDROGENATED PALM GLYCERIDES CITRATE, POTASSIUM METABISULFITE, RIBOFLAVIN, PARFUM.
    Bałam się 8% zawartości kwasu glikolowego zwłaszcza kiedy paszcza podrażniona i w suchych plackach. Ba bałam się połączenie kwasu z witaminą C, a jednocześnie liczyłam że ta dwójka połączona ze sobą da efekt WOW.
    Jak myślałam tak się stało. Pierwszy kontakt z kremem był dość interesujący. Ma on żółtopomarańczowy kolory i wydaje się być lekki. Po nałożeniu jednak czuć lepką warstwę, która potrzebuje dobrej chwili, żeby się wchłonąć. Po wchłonięci się kremu czuć go na skórze, znaczy czuć że coś tam jest i to może być denerwujące. Czuć też lekkie szczypanie na skórze, zwłaszcza tam gdzie mamy jakieś ranki. To mnie też wystraszyło, wszak i tak już miałam tu i ówdzie skórę podrażnioną. Jednak to co zobaczyłam rano po nałożeniu kremu wieczorem sprawiło, że zupełnie zapomniałam o tym co było wieczorem. Efekt tak gładkiej skóry, tak miękkiej i tak delikatniej miałam miliony lat świetlnych temu po pierwszym użyciu Artredermu :).
    Efekt tej gładkości jest tak uzależniający, że przesadziłam na początku z częstotliwością stosowania. Miałam krem na początek nakładać co trzy dni, a nakładałam codziennie i faktycznie lekko mnie podrażnił. Kiedy jednak wróciłam do pierwotnego planu skóra się uspokoiła i  zaczęła przyzwyczajać. Teraz jestem na etapie stosowania tego kremu na zmianę z łagodnym aptecznym retinoidem. Po zahartowaniu skóry nie odnotowuję już żadnych podrażnienie, choć kiedy AZS się nasila czuć lekkie szczypanie po nałożeniu kremu.
    Co do efektów to ... Skóra jest bardzo rozjaśniona, rozpromieniona i miękka.  Oczyszcza się dużo lepiej i większość zaskórników powstałych po lecie już się wyprowadziła. Do tego jeszcze lekko zwężone pory czego się nie spodziewałam.
    Moim zdaniem to świetny krem na początek.

    Krem pod oczy możecie kupić>>TUTAJ<<
    Krem z AHA i wit C>>TUTAJ<<

    Turban termalny, warto?

    $
    0
    0
    Już jakiś czas przyglądałam się temu wynalazkowi. W sieci spora ilość wpisów i tych za i tych trochę mniej entuzjastycznych. Maski najczęściej nakładam pod turban z ręcznika, kiedy wyleguję się w wannie. Wiem, że niektórzy stosują zamiast ręcznika czapkę wełnianą - u mnie to nie przechodzi wełna mnie gryzie.
    Tutaj mamy pomysł genialny w swej prostocie. Wkłady żelowe, które wcześniej należy włożyć do ciepłej wody, żeby się nagrzały, umieszczamy w kieszeniach w turbanie i taki hełm nakładamy na głowę.
    Turban oczywiście działa. Wkłady oddają ciepło, kosmetyki lepiej działają. To nie podlega dyskusji. Faktem jest też to, że można skrócić czas na jaki umieszczamy na przykład maseczkę na włosach.
    Przypuszczam, że będzie to również fajny wynalazek do henny.
    Ba powinien też się sprawdzić na przykład do produkcji loków z papilotów.

    Jest to po prostu idealna rzecz dla niecierpliwców,  dla tych z brakiem czasu i włosomaniaczek.

    Co do wad.
    Turban jest dość ciężki, ale wiadomo wkłady trochę ważą. 
    Trochę upierdliwe jest samo grzanie wkładów. Trzeba podgrzać wodę, włożyć wkłady, poczekać aż się nagrzeją.

    No więc podsumowując. Jesteście włosomaniaczkami, cierpicie na brak czasu, nie dla was długie seanse z ręcznikiem na głowie oto coś dla Was. Jeżeli jednak nie jesteście systematyczne to i ten turban Wam nie pomoże, no taka prawda.

    Turban mam z tego sklepu >>KLIK,KLIK<<

    Mały atlas ptaków

    $
    0
    0
    Oto książka z pomysłem. Pomysłem na to jak przystępnie przedstawić mniejszym dzieciakom ptaki. Jak zainteresować ich przyrodą i otaczających nasz światem. Oto książka, która zainteresuje i dzieci starsze. Rycerz po jej lekturze pognał do swojego pokoju w poszukiwaniu lornetki. Był wieczór, a on chciał ptaki obserwować.
    Wspaniałe połączenie technik plastycznych bardzo działa na wyobraźnię i to jest coś co w tej książce po prostu uwodzi. Team Pawlaków nigdy nie zawodzi. Nie jest to ich pierwsza wspólna praca, która mnie zachwyca. Choć chyba pierwsza, którą opisuję na blogu.
    Choć wiecie co, jest jedn ptak który szczególnie mi się podoba. Oto i on!
    Czyż nie jest piękny? reszta się nie umywa :).

    Gorąco polecam tą kartonówkę. Idealna dla małych i dużych.

    "Mały atlas ptaków Ewy i Pawła Pawlaków"
    Autorzy: Kozyra-Pawlak Ewa, Pawlak Paweł
    Wydawnictwo: Nasza Księgarnia.

    Książek możecie i kupić TUTAJ
    Książkę do recenzji dostarczyło  



    http://www.nieprzeczytane.pl/

    Nacomi, Krem na noc arganowy z kwasem hialuronowym, krem który przynosi ukojenie

    $
    0
    0
    Miotam się z postami po kilku tematach z nadzieją, że każdy znajdzie coś dla siebie. Jesień to pracowity czas dla skóry jeśli mogę tak powiedzieć. Jedni się kwaszą inny zaczynają walkę z nasilającym się AZS. No nie jest lekko. Było o kwasach, więc dziś o AZS.

    Ktoś kto nie ma, nie miał AZS nie wie, że tak w zasadzie to są dwa zapętlające się etapy tej choroby. Jeden, kiedy skóra robi się piekąca, swędząca i czerwona, a po nim następuje drugi etap suchej lekko już tylko swędzącej skóry, za to łuszczącej się i często z ranami.  Pierwszy etap jest irytujący i doprowadzający do szału, drugi daje mniejszą lub większą nadzieję, że może na trochę człowiek złapie oddech. Człowiek jest albo w czerwonych placka, albo w suchych placka. W moim przypadku rzadko da się zastosować te same kosmetyki w obu stanach. Te które przynoszą ulgę wysuszonej na wiór skórze szczypią kiedy jest podrażniona i swędząca, a te które łagodzą swędzenie często a słabo nawilżają.

    Z tym kremem jest trochę inaczej bo sprawdza się w obu etapach rzutu AZS. Przynosi ukojenie, kłopot ze ściągniętą skórą przestaje być kłopotem, łuszczenie też jest mniejsze. Kiedy skóra jest swędząca lekko łagodzi swędzenie i zmniejsza to nieprzyjemne napięcie skóry.
    SKŁADDEIONIZED AQUA, ARGANIA SPINOSA KERNEL OIL, BUTYNOSPERMUM PARKII BUTTER, AVOCADO OIL, CETYL ALCOHOL, GLYCERIN, GLYCERYN STEARATE, CETEARYL ALCOHOL, PANTHANOL, STEARIC ACID, HYDROLYZED GLYCOSAMINGLYCANS, PARFUM, BENZYL ALCOHOL, HIALURONIC ACID, DEHYDROACECIT ACID.
    Gliceryna w składzie jest na tyle daleko, że nie robi mi kuku, pozapychanej, suchej i łuszczącej się skóry mogłabym nie przeżyć.
    Krem jest dość treściwy, ale nie ma ciężkiej konsystencji. Rozprowadza się po skórze z przyjemnym poślizgiem. Na wchłonięcie potrzebuję trochę czasu i nie wchłania się całkowicie. Tworzy na powierzchni skóry lekką warstewkę, która nie jest irytująca lecz właśnie przynosi ulgę ściągniętej skórze.  Przy rzucie AZS krem stosuję i na dzień i na noc. Zdarza mi się dołożyć go sobie w ciągu dnia, w zależności od nasilenia objawów i tego ile nałożyłam go rano. Na noc nakładam go grubą warstwą i to z reguły wystarcza, jeżeli nie to po wchłonięciu dorzucam jeszcze jakiś olej.
    Krem daje dużo lepsze rezultaty jeżeli nakładamy go na jeszcze wilgotną skórę. To znaczy nie czekam, aż tonik się wchłonie tylko od razu po przetarciu, a w zasadzie po zdjęciu maseczki tonikowej nakładam krem.

    Krem można kupić >>KLIK,KLIK<<
    Viewing all 2340 articles
    Browse latest View live