Rok szkolny zaczyna się we wtorek. Nasz rząd za to cieszy się jak głupi do sera (pewnie tego bardzo zdrowego), że może ze spokojnym sumieniem powiedzieć, że zrobił wszystko aby dzieci w szkołach zdrowo się odżywiały. Zakaz sprzedaży w sklepikach szkolnych "śmieciowego" jedzenia to niestety nie jest realne rozwiązanie problemu.
Wokół szkół wyrosną jak grzyby po deszczu sklepiki z nieodrową żywnością do których będzie sobie można wyskoczyć w czasie przerwy. Rodzicie dzieci, które były dobrze odżywiane nadal będą przygotowywać im zdrowe jedzenie, a cała reszta podrzuci kasę już bez wyrzutów sumienia. Wiadomo również, że szkoły znajdują się pustkowiach i po drodze do nich sklepu spożywczych nie ma.
Zamiast wprowadzać kolejne ustawy o niczym, warto by wprowadzić edukacje żywieniową do szkół. Na wyedukowanie większości rodziców obawiam się że jest już za późno, dzieci jeszcze można uratować. Ba edukację żywieniową powinno zacząć się od przedszkoli i w końcu przyjrzeć się ich jadłospisom. Cóż mi z tego, że w przedszkolu serwują "chlebek razowy z szyneczką" na śniadanie kiedy na podwieczorek dziecko dostaje kromę pszennego chleba posmarowaną "nutellą".
Rozumiem, że Panie i Panowie posłanki naoglądali się rewolucji Jamie'go Oliver'a w telewizji - niestety tylko tej prywatnej. Może u nas zamiast opasłego rolnika, który szuka żony w "telewizji misyjnej" emitować program o tym jak zdrowo się odżywiać.
Skoro dało się wprowadzić zakaz reklamy papierosów, to może dałoby się wprowadzić zakaz reklamy śmieciowego żarcia? Albo chociaż nie pozwolić wmawiać potencjalnym nabywcom, że kubeczek jogurtu dla dzieci ociekający cukrem zastąpi tą przysłowiową szklankę mleka, czy zapotrzebowanie na wapń i witaminy? Czy to taki problem wymusić ustawą zakaz pierniczenia o tym, że cukierki z witaminami to nie "łakocie i witaminy", że sok dosładzany syropem glukozowo-fruktozowy to nie to samo co dzienna porcja warzyw czy owoców?
Ponoć dietetycy się cieszą z tej ustawy. Ciekawe, to zaiste. Z jednej strony Rząd ponoć robi ukłon w stronę dzieciaków nie tolerujących laktozy proponując sprzedaż napojów sojowych, ryżowych, owsianych itp... , a jednocześnie zabiera dzieciakom z zespołem jelita drażliwego białe pieczywo.
Niestety jak zwykle "rewolucja" zakończy się plajtą drobnych przedsiębiorców. Jedyny plus - właściciele sklepików nauczą czyta się etykiety na produktach - może?