Kiedy przeczytałam tekst u Agnieszki z Matulu Matulu o dokładnie TEN po raz n-ty zrozumiałam pod jaką presją żyją matki. Oczywiście jak to zwykle bywa najwięcej do myślenia dają komentarze. Presję dążenia do doskonałości nakręcamy sobie same (my jako matki) i cale społeczeństwo.
Pozwalamy, żeby inni wywierali na nas presję, same ulegamy tej presji, same osądzamy innych pod wpływem tejże presji i co ważne same cierpimy przez tą presję.
Jeśli znacie mój blog to wiecie, że nigdy u mnie na blogu nie pojawił się np. znaczek STOP klapsom. Nie dlatego, żebym nie popierała tej akcji czy uważała ją za zbędą czy idiotyczną. Kieruję się jednak w życiu zasadą "nigdy nie mów nigdy".
Pod tekstem Agnieszki cała masa mam (kierowana w co wierzę jak najlepszymi intencjami) była ogromnie oburzona zachowaniem matki z postu i dawała rady co robić.
Wtedy przypomniała mi się scena ze sklepu, której byłam świadkiem (w moim komentarzu pod tekstem napisałam o tym). Scena wyglądała mniej więcej tak:
Na galerii handlowej pojawia się roztrzęsiona matka i dwu-trzyletnie dziecko rozbawione na całego. Matka nie wytrzymuje, szarpie dzieckiem (dziecko nadal się śmieje), matka daje parę klapsów dziecku, dziecko na chwilę przestaje się śmiać, matka jeszcze pokrzykuje "czemu ty mi to zawsze robisz?", "czemu jesteś zawsze niegrzeczna kiedy coś trzeba zrobić?". Potem matka spocona i zziajana prawie wlecze na pobliską ławkę dziecko zajęte oglądaniem wystawy z zabawkami, ono dopiero teraz zaczyna "płakać"
Matka patrzy na nie i sama zaczyna płakać. Po chwili przytula dziecko i zaczyna mu coś mówić do ucha.
Po pierwszym wrażeniu pt. "o ty głupia babo" poczułam jak bardzo bliska jest mi ta matka. Przypomniało mi się uczucie jak towarzyszyła mi osobiście kiedy dałam klapsa swojemu dziecku.
Tak. Moje dziecko dostało ode mnie klapsa. Nie jestem z tego dumna, nie ma się czym chwalić, ba dla mnie to porażka. Nie ważne są okoliczności, kontekst, przyczyna czy mój osobisty stan ducha, bo nic z tych rzeczy klapsa moim zdaniem nie sprawiedliwa.
Po tym wydarzeniu nie mogłam spać chyba z tydzień, uważałam się za najgorszą matkę na świecie, za potwora który uderzył własne dziecko.
Zamiast skupić się na tym co dalej ja roztrząsałam porażkę, nie szukałam wniosków i odpowiedzi ja myślałam jak mogłam to zrobić i co ze mną jest nie tak. Sama się osądziłam, wydałam na siebie wyrok i obyłam karę.
Perspektywa czasu daje wiele - na szczęście. Zrozumiałam wiele, przede wszystkim to, że poddawanie się presji bycia matką idealną prowadzi do jednej wielkiej frustracji, a frustracja prowadzi do agresji. Agresji wobec siebie i otoczenia.
Nie znam matki, które nie miałaby sobie czegoś do zarzucenia, które nie czułaby, że źle zrobiła, która nie miałaby w sobie historii, która drąży ją nocami jak paskudny robak.
Ten robak moi kochani to wasz wyidealizowany obraz was samych jako rodziców, który nigdy nie zostanie osiągnięty bo jesteśmy TYLKO i aż ludźmi.
Nie oceniajmy, nie szafujmy pochopnie wyrokami. Rozmawiajmy, pocieszajmy i wspierajmy.
źródło zdjęcia: internet