Było to jakiś czas temu. Jeszcze Małego Rycerza na świecie nie było. Siedziałyśmy sobie z koleżanką przy kawie jej córka bawiła się na dywanie obok.
Siedziałam, na dziecko patrzyłam i co tu mówić widziałam, że ma zeza czy też że zezuje.
Zbierałam się w sobie jak to delikatnie powiedzieć, kiedy znajoma wyskoczyła z opowieścią.
- Ty wiesz byłam na bilansie dwulatka i nie uwierzysz co mi powiedziała lekarka. Lekarka powiedziała, że ona ma zeza. No uwierzysz jaka kretynka? No gdzie ona ma zeza? No gdzie?
I wtedy zrobiło mi się bardzo gorąco. I wtedy nie powiedziałam nic.
Teraz jestem w jakby podobnej sytuacji. Przyjechała moja ciocia (pielęgniarka) i przy przebieraniu Michała zauważyła, że ma lekkie wgłębienie na mostku (nie umiem tego lepiej opisać) taki jakby dołek. I ja wtedy usłyszałam słowa
- Widziała go lekarz na bilansie?
- No nie bo bilansu nie było, a raczej nie dało się zrobić.
- Bo wiesz on chyba tak nie powinien mieć
- Hmm...
Wtedy jako żywo przypomniała mi się koleżanka. Cóż ja się nie oburzyłam, przecież ciotka nie chce źle. Poczułam jednak ukłucie, że jak to jak ktoś może uważać, że on ma coś nie tak. A potem jeszcze przyszła refleksja. Faktycznie człek kocha to swoje dziecko miłością absolutną i za ideał go ma, "drobnostek" nie widzi.
Ktoś kto z boku patrzy więcej zobaczy.
Do lekarza jesteśmy zapisani - skoro ma być amantem filmowy to nie może mieć brzydkiej klaty - no nie? :D