Jak tylko z rana masz z niskie ciśnienie to nic Ci go tak nie podniesie jak wizyta fachmanów od gazu/ prądu/ wody/ kominiarzy. Każdemu takiemu Panu wydaję się, że jak drzwi otwiera kobieta znaczy można sobie poużywać.
Niestety miniony tydzień upłynął mi pod znakiem takich wątpliwych rozrywek.
Moja wspólnota mieszkaniowa zmieniła zarządcę i przeżywamy aktualnie zmasowany atak "specjalistów" z przyrządami do pomiarów różnych.
Dzieci na wizyty reaguje różnie od zdziwienia do płaczu jak mu się ktoś nie podoba lub zwyczajnie jest senny.
Jeden fachura tak się dobijał do drzwi, że obudził Młodego. Drugi stwierdził, że nie będzie przychodził później (jak uśpię dziecko) bo nie ma czasu. W piątek to ja nie wytrzymałam.
Przyszły spece od gazu.
Na dzień dobry dowiedziałam się, że w podwieszanym suficie (który mamy już chyba z 8 lat) mam wyciąć dziurę. Jak do tej pory pierwszy, któremu to przeszkadzało inni gazownicy dawali radę sprawdzić szczelność przez dziurę po wyjęciu halogenu. Jak mu to powiedziałam to stwierdził, że żebyśmy się nie denerwowali. Poinformowałam Pana jeszcze uprzejmie, że ja się nie denerwuję jeszcze, a jak on się już denerwuje to niech sobie policzy do dziesięciu.
Potem próbował mi udowodnić, że zabudowana rurka w łazience jest łączona. Jak usłyszał, że nie - stwierdził, że tak bo u sąsiadki u dołu widział. Niestety zdziwił się jak wspomniałam ,że sąsiadka też ma tą rurkę zabudowaną.
Apogeum nastąpiło w kuchni.
Jest nieszczelność. Dostałam nerwów, bo przy każdej wizycie w kuchni jest wykrywana jakaś nieszczelność. Ewidentnie daliśmy ciała z chłopem zatrudniając takich gazowników przy remoncie. Tak to nasza wina. Najpierw była nieszczelność na piecyku gazowym, potem na kuchence, teraz na łączeniu. Wszystkie wcześniejsze nieszczelności usuwała spółdzielnia (czy raczej wspólnota mieszkaniowa) . Fachman po sprawdzeniu szczelności poinformował mnie, że oni tego nie robią.
Pytam się:
- kto tego nie robi bo nie rozumiem?
- No my tego nie robimy bo to jest lutowane - pada odpowiedź. I zaczyna mi tłumaczyć, gdzie jest ta nieszczelność.
Wiec się pytam:
- proszę Pana nie interesuje mnie gdzie jest ta nieszczelność bo się na tym nie znam, moje pytanie brzmi co mam zrobić?
Na co pada odpowiedz:
- No my tego nie robimy. Nieszczelność jest na łączniu - nawet jego kolega widzi, że mi zaczynam się gotować. No i nie wytrzyamłam.
- Proszę Pana czy mam sobie sama tą nieszczelność teraz usunąć? Nie wiem gumą do żucia, poksiliną, plasteliną dziecka? - chłop się chyba wystraszył, że snuję prawdziwe dywagacje.
- No my tego nie robimy bo nie mamy sprzętu, ale my oddajemy raporty do spółdzielni i dostanie pani odpowiedź.
:/ - no tak po to półgodziny zmarnowanego czasu. Rozumiem, że nie mógł mi od razu powiedzieć, że nie wie czy spółdzielnia usunie nieszczelność na własny koszt czy mam to zrobić na własną rękę.
Niestety miniony tydzień upłynął mi pod znakiem takich wątpliwych rozrywek.
Moja wspólnota mieszkaniowa zmieniła zarządcę i przeżywamy aktualnie zmasowany atak "specjalistów" z przyrządami do pomiarów różnych.
Dzieci na wizyty reaguje różnie od zdziwienia do płaczu jak mu się ktoś nie podoba lub zwyczajnie jest senny.
Jeden fachura tak się dobijał do drzwi, że obudził Młodego. Drugi stwierdził, że nie będzie przychodził później (jak uśpię dziecko) bo nie ma czasu. W piątek to ja nie wytrzymałam.
Przyszły spece od gazu.
Na dzień dobry dowiedziałam się, że w podwieszanym suficie (który mamy już chyba z 8 lat) mam wyciąć dziurę. Jak do tej pory pierwszy, któremu to przeszkadzało inni gazownicy dawali radę sprawdzić szczelność przez dziurę po wyjęciu halogenu. Jak mu to powiedziałam to stwierdził, że żebyśmy się nie denerwowali. Poinformowałam Pana jeszcze uprzejmie, że ja się nie denerwuję jeszcze, a jak on się już denerwuje to niech sobie policzy do dziesięciu.
Potem próbował mi udowodnić, że zabudowana rurka w łazience jest łączona. Jak usłyszał, że nie - stwierdził, że tak bo u sąsiadki u dołu widział. Niestety zdziwił się jak wspomniałam ,że sąsiadka też ma tą rurkę zabudowaną.
Apogeum nastąpiło w kuchni.
Jest nieszczelność. Dostałam nerwów, bo przy każdej wizycie w kuchni jest wykrywana jakaś nieszczelność. Ewidentnie daliśmy ciała z chłopem zatrudniając takich gazowników przy remoncie. Tak to nasza wina. Najpierw była nieszczelność na piecyku gazowym, potem na kuchence, teraz na łączeniu. Wszystkie wcześniejsze nieszczelności usuwała spółdzielnia (czy raczej wspólnota mieszkaniowa) . Fachman po sprawdzeniu szczelności poinformował mnie, że oni tego nie robią.
Pytam się:
- kto tego nie robi bo nie rozumiem?
- No my tego nie robimy bo to jest lutowane - pada odpowiedź. I zaczyna mi tłumaczyć, gdzie jest ta nieszczelność.
Wiec się pytam:
- proszę Pana nie interesuje mnie gdzie jest ta nieszczelność bo się na tym nie znam, moje pytanie brzmi co mam zrobić?
Na co pada odpowiedz:
- No my tego nie robimy. Nieszczelność jest na łączniu - nawet jego kolega widzi, że mi zaczynam się gotować. No i nie wytrzyamłam.
- Proszę Pana czy mam sobie sama tą nieszczelność teraz usunąć? Nie wiem gumą do żucia, poksiliną, plasteliną dziecka? - chłop się chyba wystraszył, że snuję prawdziwe dywagacje.
- No my tego nie robimy bo nie mamy sprzętu, ale my oddajemy raporty do spółdzielni i dostanie pani odpowiedź.
:/ - no tak po to półgodziny zmarnowanego czasu. Rozumiem, że nie mógł mi od razu powiedzieć, że nie wie czy spółdzielnia usunie nieszczelność na własny koszt czy mam to zrobić na własną rękę.