Z przykrością stwierdzam, że żyję w bańce mydlanej. Zawieszona w czasoprzestrzeni bez kontaktu z rzeczywistością. Każdy kontakt z codziennością odczuwam jaki wielkie walnięcie w beton.
Dziecko poszło do przedszkola z moim zdaniem podstawowymi umiejętnościami. Czyli dziecko potrafi : jeść łyżką i widelcem, pić z kubka butelki itp, ubrać się, trzymać poprawianie kredkę i kolorować, układać puzzle, umyć zęby, umyć ręce i pewnie coś jeszcze, ale mi się zapomniało. I dla mnie takie trzylatek jest "samodzielny".
Niestety (i to nie wina przedszkola bynajmniej) w przedszkolu takie dziecko cofa się w rozwoju. To co wypracowałam z dzieckiem do tej pory bierze w łeb. Moje dziecko po pierwsze nie chce sam jeść, tylko każe się karmić, po drugie obecnie trzyma łyżkę jak łopatę. Pytałam Pań w przedszkolu o co chodzi wszak Rycerz trzymał już łyżkę prawidłowo odpowiedź jest jedna i oczywista - są dzieci które tak właśnie trzymają łyżkę i on to widzi. Panie nie nadążają z przekładaniem łyżek gdyż zazwyczaj same na dwie ręce karmią te dzieci, które nie jedzą samodzielnie sic!
Rycerz trzymał kredkę tak jak się trzymać powinno, obecnie trzyma jak małpka i szoruję nią po całym rysunku choć do tej pory kolorował w obrębie konturów. Odpowiedź ponownie jest banalnie prosta - inne dzieci tak właśnie robią.
U Rycerza pojawiły się takie zwory jak: jestem niedobry, jestem niedobrym synkiem, nie umiem się zachować, będziesz się ze mnie śmiać, to głupek, nie chcę cię, nie kocham cię. Tego czego jestem pewna na 1000% nigdy taki zwrot nie padł z moich, ani mojego męża ust - zwłaszcza pod adresem Rycerza. Wiem, że może być gorzej znajomej córka "i po co ja się urodziłam, skoro mnie nie chcieliście".
Rycerz krzyczy. Nie mówi tylko krzyczy.
Mam załamkę gdy to wszystko widzę. Zastanawiam się co się dziej z rodzicami. I niech nikt mi nie mówi, że są tak bardzo zapracowani, że nie dają rady wszystkiego ogarnąć.