Czy jest coś gorszego niż chore dziecko? Tak! Chore dziecko i dobre rady rodziny, a raczej presja rodziny.
Rycerz się pochorował. Walczymy z nieznanym przeciwnikiem. Jest biegunka, zarzynanie w brzuszku i stan podgorączkowy.
Wszystko zaczęło się od powrotu z długiego weekendu.
Wczoraj byliśmy u lekarza, a dziś mam wrażenie, że ta wizyta, a raczej jej zalecenia tylko nasiliły objawy.
Mimo dobrego stanu Rycerza lekarka zaleciła napojenie go w ciągu czterech godzin litrem wody z orsalitem.
Podczas pojenia dziecko miało nic nie jeść i nic innego nie dostawać do picia. Nie było opcji i możliwości, żeby Rycerz ten cholerny orsalit przełknął solo i to w takiej ilości. Pił wcześniej pięknie wodę.
Nie przyznam się za nic na świecie jakie próby przemycenia tego leku stosowałam, bo w pewnym momencie było to zwyczajnie sprzeczne z moją moją "wizją żywieniową" , ale ... Ale presja rodziny pt. trzeba go poić choćby po łyżeczce, że się odwodni, że szpital itp... wywołała u mnie olbrzymie poczucie winy. Poczułam się jak ktoś kto siedzi obok cierpiącego dziecka i patrzy jak ono się odwadnia, a ja mam to w dupie.
Koniec końców z kacem moralny, z bólem serca poddałam się i napoiłam dziecko może połową zalecanej dawki. Resztę dziecko uzupełniło sobie samo wodą.
Na szczęście dziś jest dużo, dużo lepiej. Coś się jeszcze dzieje, ale to już chyba ostatnie podrygi cholernej choroby.
Jedno jest pewnie, nie myślę rozsądnie w chwili kiedy moje dziecko cierpi.
obraz: z sieci oczywiście, Ricard Canals " Sick Child (Octavi, the artist's son)"