Bazą w tym kosmetyku jest olej andiroba (oczywiście poza wodą), który w dżungli amazońskiej przez tubylców wykorzystywany był jako repelent. Gdy poczytałam więcej o jego zastosowaniu okazało się, że w XIX wieku w Bazyli stosowano ten olej w lampach ulicznych, między innymi dlatego, że odstrasza owady. Olej ten ma również działanie przeciwbólowe, dlatego równie dobrze sprawdza się jako środek łagodzący ukąszenia.
Jest oczywiście kilka olejków eterycznych wspomagających działanie owego oleju, ale jak pisałam jest ich bardzo mało.
Stosowanie jest banalnie proste. Smarujemy się balsamem po nieosłoniętych częściach ciała i tyle.
Jak z działaniem?
Gdyby go nie było nie pisałabym postu. Po co zawracać sobie głowę rzeczami, które się nie sprawdzają ;). Nie testowałam tego kosmetyku w tzw. ekstremalnych warunkach czyli nad jakąś woda, przy ognisku, wieczorową porą. Używałam w warunkach domowych. Smarowałam dziecię, siebie nie. Dziecię bez obrażeń, ja dwa razy zostałam krwiodawcą. Kiedy i ja się posmarowałam problem zniknął.
Aplikację trzeba powtarzać co jakieś 2-3 godziny, to jest jakiś minus.
Co jeszcze w tym produkcie zasługuje na uwagę?
Jest dozwolony od pierwszych dni życia. Nie wysusza, ba działa nawilżająco. Skóra po jego użyciu jest miękka i nawilżona, nie klei się, nie lepi i zapach antyowadowy :) nie towarzyszy nam nieustannie. Nie brudzi ubrań.
Na chwilę obecną jestem bardzo zadowolona i oby tak dalej.
Mleczko możecie kupić TUTAJ
Strona dystrybutora KLIK