W składzie mamy sporo ciekawych składników, począwszy od ekstraktu z drożdży, poprzez hydrolizowane proteiny ryżowe, wodę kokosową czy ekstrakt z miodu, po glikoproteiny. Skład jest tak skomponowany, aby składniki wzajemnie dopełniały swe działanie nawilżające, ale też dawały na powierzchni skóry poczucie gładkości. Za tą gładkość odpowiada między innymi mąka z tapioki.
Suflet ma maślaną konsystencję, gęstą i wydaje się być ciężki przy nabieraniu go. Rozsmarowuje się bardzo przyjemnie. Potrzebuje chwili, żeby się wchłonąć, a raczej żeby ułożyć się na skórze. Tworzy na skórze delikatną warstwę. Jest to przyjemna w dotyku i nie obciążająca powłoczka dająca poczucie jedwabistości i ultra gładkości. Dla mnie to idealny podkład pod minerały. Rozprowadzają się na nim jak marzenie, a do tego mają lepszą trwałość. Obecnie to mój numer jeden pod minerały. Do tego skóra jest jakby zblurowana i z satynowym blaskiem. Rzadko spotykam się z czymś podobnym, czyli taką satyną na skórze.
Krem znakomicie nawilża i trzyma to nawilżenie. Jak już pisałam daje poczucie bardzo dużej gładkości. Przyjemnie koi podrażnioną skórę, likwiduje ściągniecie i poczucie wysuszenia skóry. Na noc go nie stosuję bo aktualnie jak pisałam stosuję retionoidy. To jest dla mnie krem na dzień, który radzi sobie z przesuszem, znakomicie nawilża i jest idealnym podkładem pod minerały. Wydaje mi się, że na noc dla cery suchej może być za lekki, do cery normalnej będzie OK i na dzień i na noc, dla cery tłustej może być za ciężki, ale cera mieszana może być z niego zadowolona.
Aaaaa i byłabym zapomniała. Krem pachnie. Jest to słodkawy, budyniowy zapach, nie jest on jednak na szczęście mocny, duszący i nie dominuje. Nie utrzymuje się też długo na skórze. Po prostu nie zwraca na siebie dużej uwagi, a może ja też szybko się do niego przyzwyczaiłam.