No to dziś o nowości od Lush Botanicals, no o cudnej nowości. Ten krem idealnie wpasował się z premierą do pory roku, w moim przypadku ;).
Do kosmetyków z tzw. lodówki mam naprawdę bardzo wysokie oczekiwania. To jest półka premium, tu nie może być tak, że obietnice nie są spełnione no i zawszę liczę na jakiś bonus, o którym producent nie wspomina.
Jak to w przypadku marki Lush Botanicals kremy wypakowany dobrociami po kokardkę. Na pierwszym miejscu woda z płatków kwiatu pomarańczy, po niej dopiero "zwykła" woda, następnie lecą oleje ze słodkich migdałów, perilla, masło mango, mamy też masło cupuacu czy murumuru. Są też wyciągi roślinne z owocu pomarańczy, guarany, acai, zielonej kawy, czy figi. Do tego jeszcze dołożone witamina E, B5 i kwas hialuronowy. No jest na bogato.
I to bogactwo czuć na skórze i nie bez przyczyny mamy w nazwie green shot.
Krem jest dość gęsty, pomarańczowy i bosko pachnie ... klementynkami. Rozprowadza się gładko po skórze. Polecam przed nałożeniem go na skórę rozetrzeć i odrobinę rozgrzać w palcach.
Wchłania się bardzo szybko i w moim przypadku nie zostawia na skórze żadnej wyczuwalnej warstwy. Daje przyjemne satynowe wykończenie na skórze. Dlatego idealnie nadaje się pod filtry przeciwsłoneczne.
No i teraz to co najważniejsze czyli działanie.
Krem fantastycznie nawilża skórę i lekką ją napina. Skóra jest miękka, gładka i taka delikatna w dotyku. Rezultaty działania tego kremu widać nawet na dobrze odżywionej i wypielęgnowanej skórze i to mnie zaskakuje, bo daje efekt ładnej, zdrowej skóry z lekkim glow.
Na koniec zaś bonus, bonus dla mnie. Kiedy używam tego kremu, żadne filtry nie powodują podrażnienia na mojej skórze. Wszystkie te, które dawały jakieś czy to mocniejsze czy słabsze podrażnienia są po prostu spacyfikowane. Tym jego działaniem jestem najbardziej zaskoczona, ale też najbardziej z niego zadowolona.
To znakomity krem, ma łagodzące działanie, odżywcze i nawilżające. Jest świetny. Jeżeli szukacie czegoś odżywczego, ale lekkiego to gorąco polecam.
Do kosmetyków z tzw. lodówki mam naprawdę bardzo wysokie oczekiwania. To jest półka premium, tu nie może być tak, że obietnice nie są spełnione no i zawszę liczę na jakiś bonus, o którym producent nie wspomina.
Jak to w przypadku marki Lush Botanicals kremy wypakowany dobrociami po kokardkę. Na pierwszym miejscu woda z płatków kwiatu pomarańczy, po niej dopiero "zwykła" woda, następnie lecą oleje ze słodkich migdałów, perilla, masło mango, mamy też masło cupuacu czy murumuru. Są też wyciągi roślinne z owocu pomarańczy, guarany, acai, zielonej kawy, czy figi. Do tego jeszcze dołożone witamina E, B5 i kwas hialuronowy. No jest na bogato.
I to bogactwo czuć na skórze i nie bez przyczyny mamy w nazwie green shot.
Krem jest dość gęsty, pomarańczowy i bosko pachnie ... klementynkami. Rozprowadza się gładko po skórze. Polecam przed nałożeniem go na skórę rozetrzeć i odrobinę rozgrzać w palcach.
Wchłania się bardzo szybko i w moim przypadku nie zostawia na skórze żadnej wyczuwalnej warstwy. Daje przyjemne satynowe wykończenie na skórze. Dlatego idealnie nadaje się pod filtry przeciwsłoneczne.
No i teraz to co najważniejsze czyli działanie.
Krem fantastycznie nawilża skórę i lekką ją napina. Skóra jest miękka, gładka i taka delikatna w dotyku. Rezultaty działania tego kremu widać nawet na dobrze odżywionej i wypielęgnowanej skórze i to mnie zaskakuje, bo daje efekt ładnej, zdrowej skóry z lekkim glow.
Na koniec zaś bonus, bonus dla mnie. Kiedy używam tego kremu, żadne filtry nie powodują podrażnienia na mojej skórze. Wszystkie te, które dawały jakieś czy to mocniejsze czy słabsze podrażnienia są po prostu spacyfikowane. Tym jego działaniem jestem najbardziej zaskoczona, ale też najbardziej z niego zadowolona.
To znakomity krem, ma łagodzące działanie, odżywcze i nawilżające. Jest świetny. Jeżeli szukacie czegoś odżywczego, ale lekkiego to gorąco polecam.
Krem do kupienia TUTAJ